Ćwiczenia z niczego

hopeless

Nie wiem, jak za­pi­sać złość, żal, krzyk zra­nio­ne­go psa,

łopot ban­da­ży i pierw­sze bicie serca. Piszę o bó­lach,

któ­rych do­świad­czy­łem. Nie ro­zu­miem liczb nie­pa­rzy­stych.

Na­ma­lo­wa­łem Ma­don­nę bez twa­rzy.

 

W pu­stych oknach ję­zy­ki prze­ci­na­ją fi­ran­ki. Szep­ty

za­trza­sku­ją drzwi. Nie lubią nas, nie­win­ność budzi agre­sję.

Scho­da­mi, po cichu i na pal­cach, ucie­ka­ją spa­ko­wa­ne fantazje.

Ostat­nie od­bi­cie w lu­strze, wy­ostrzo­ne kon­tra­sty.

 

W sy­pial­ni zo­sta­je sub­tel­ność, za­sy­pia czu­łość upcha­na

w po­dusz­ki. Ko­lej­ny raz nie­do­mknię­ta furt­ka. Cząst­ka

cie­bie, któ­rej nie udało się za­brać. Z brzu­cha wy­ra­sta

drze­wo, pnie się ku górze, z ko­na­rów spa­da­ją pa­ję­cza­ki.

 

Jest czas oswa­ja­nia. Roz­sy­pa­ne słowa.

 

hopeless
hopeless
Wiersz · 10 lutego 2021
anonim