Popołudniowy spleen

hakuin

Zmęczony nicnierobieniem
dokładam do swojego losu kolejne zbędne kilogramy
ciężkie powieki, których nie sposób podnieść już siłą woli
uciemiężone szare komórki, wyparowują
w odmętach niezdecydowania i brei oczekiwań
 
obwiń mnie za wszystko, obłóż niespełnionymi marzeniami
za dużo mam już słów, które stoją w blokach startowych
gotowe wystrzelić, chwycić efemeryczność w ruchu 
i przełożyć na nowy, poskładany z miriadów wrażeń obraz
 
to było fantastyczne leniwe popołudnie, ludzie, aleje
wszystkie pełne samochodów i bezwiednych pragnień
dotykam czubkiem głowy nieba kiedy myślę, że jeszcze się uda
ileż mam szczęścia, którego nie dostrzegam, ileż Bóg daje mi szans
 
jak chodzisz, pacanie  - wpadam na kogoś, domagam się przeproszenia
ten ktoś domaga się znieważenia, stoimy, gadamy brednie do siebie,
unikamy konsensusu, nasze ego się nadymają, nerwy rosną, mięśnie napinają
i tak nic z tego nie będzie uznajemy, nagle każdy rusza w swoją stronę i rozpamiętuje
przez najbliższe trzy minuty to wszystko w kółko, zaraz nie ma to znaczenia
 
powiedz mi co mam robić, tęsknię za tym, że kiedyś musiałem robić, a teraz tylko mogę
chociaż jeszcze bardziej muszę niż wtedy, wszędzie paradoksy i zmęczone trotuary
szuranie i wzrok wpatrzony w ziemię do końca dni

 

hakuin
hakuin
Wiersz · 24 lutego 2021
anonim