raz po raz smagana wiatrem,
miesza ciepło łez z chłodem deszczowych kropel,
wzbiera w niej niewysłowiona gorycz,
a kres sił kształtuje jej niemy wyraz,
otworzywszy swe oczy,
błądzi po podniebnym bezkresie swej udręki,
na wskroś przeszyta chłodnym pomrukiem burzy,
łka, brodząc kolanami we łzawym marzeniu.
gwałtowną myślą sięga do swego wnętrza,
jak gdyby szukała nienazwanego źródła wszystkiego,
co teraz pomimo jej krzyków i płaczu,
bezlitośnie odziera ją z naiwnego snu,
zostawiając jedynie z tlącym się w sercu
wspomnieniem twej bliskości i bolesną ułudą
tego czym niegdyś dla niej była.