Założyłem kostki domina.
Biedronka trafiła do torby na ramię.
Szedłem, patrząc na te dziwne buty.
Kroki układały się bądź nie. Raz pasowały,
raz się potykały, by z kolei współgrać
na zasadzie kontrastu.
Byłem dobry. Sympatia podała mi promień,
żeby mnie ciągnąć, pogoda - ducha,
słońce - pałeczkę jak w sztafecie. Skrzydlate
personifikacje pelikanów doczekały się wzlotów;
szarość - renety, smutek - upadków.
Papier, nożyce, kamień, brzoza, sosna i buk
wirowały na mym nieurwanym filmie.