wróciłam przed świtem w mokrych butach wciąż w nich wiatr płacze rozwiesiłam mokre myśli w załzawionym oknie czekają aż słońce wstanie może do jutra wyschną zapaliłam papierosa usiadłam pod ścianą i patrzę jak z nich kapie resztka rozsądku ta część mnie co uwierzyła w judaszowy pocałunek i poszła na krzyż jak w dym z naiwną radością że umrzeć już mogę że to wreszcie koniec zmartwychwstanie bolało jak ostre światło w źrenicy i cudów raczej nie będzie w mokrych butach niewygodnie iść boso po potluczonym szkle trochę mi wstyd na samą myśl krwawię a zmartwychwstali tego nie robią pora posprzątać pozbierać z podłogi mokrą plamę rozsądku myśli niech schną a buty chyba wyrzucę i odeśpię drogę krzyżową