Między rzutem a kantem oka
sięgam o lata świetlne dalej niż zenit
po to aby
w ruchomych drzwiach
znaleźć spojrzenie
chłopaka z przeszłości
który obiecał wrócić nigdy
Spakował milczenie w usta
i wyskoczył na pohybel
precyzyjnie w zakwasy uciekającej miłości
rzuconej jak grochem o ścianę
Z niej wzniósł separację nas
Płaczę kiedy przed nią stoję
łatam dziurę po dziurze
martwego ciała
W prosektorium uczuć ostatniej stacji
dokonuję sekcji pocałunku
diagnozując przyczynę
interpretacji dezercji
której się dopuścił
I ledwie co
kłucie w klatce
Stroniąc od wspomnień
niewiadomy z imienia
w poprzek rozumu
stłamszony lękiem
przed identyfikacją
w twardej skorupie
nie waży słowa
Dotąd schematyczny
prawie zwyczajny
klasyczny przypadek
złożony na opak
z powłoki
raptem chce się wydostać
przemówić
mozolnie zszywając
rozdarte serce