W skorupie

Między rzutem a kantem oka

sięgam o lata świetlne dalej niż zenit

po to aby

w ruchomych drzwiach

znaleźć spojrzenie

chłopaka z przeszłości

który obiecał wrócić nigdy

Spakował milczenie w usta

i wyskoczył na pohybel

precyzyjnie w zakwasy uciekającej miłości

rzuconej jak grochem o ścianę

Z niej wzniósł separację nas

Płaczę kiedy przed nią stoję

łatam dziurę po dziurze

martwego ciała

W prosektorium uczuć ostatniej stacji

dokonuję sekcji pocałunku

diagnozując przyczynę

interpretacji dezercji

której się dopuścił

I ledwie co

kłucie w klatce

Stroniąc od wspomnień

niewiadomy z imienia

w poprzek rozumu

stłamszony lękiem

przed identyfikacją

w twardej skorupie

nie waży słowa

Dotąd schematyczny

prawie zwyczajny

klasyczny przypadek

złożony na opak

z powłoki

raptem chce się wydostać

przemówić

mozolnie zszywając

rozdarte serce

 

 

 

Oceń ten tekst
Ocena czytelników: Fatalny 1 głos
kasiadominik
kasiadominik
Wiersz · 31 sierpnia 2021
anonim