Jesień

Izabela Filipowicz

 To pora zimna
Jak uczucie człowieka który kocha
Lecz nigdy nie był kochany
Chodź ma barw tysiące i piękne te kolory
To jednak pokazuje swoje humory
Słońce i deszcz 
Radość i łzy
Właśnie takie oblicze pokazuje mi
I piękna w tych barwach
Choć bardzo kapryśna 
A kaprysy swe rozkłada
Jak paw swój ogon
By każdy mógł zobaczyć
Pomimo tych odcieni różnych
Że także chce kochaną być.

 

Izabela Filipowicz
Izabela Filipowicz
Wiersz · 15 września 2021
anonim
  • Mithril
    ...pod redakcją Macieja Tramera i Jana Zająca została zmaterializowana i opublikowana pozycja dla grafomanów: "Grafomania". Wolumin wskazujący prostymi słowami kim jest grafoman, jak postępuje, jak myśli i co sobie wyobraża wobec paru definicji zamykających pojęcie grafomanii.

    https://sjp.pwn.pl/szukaj/grafomania

    - acz jak znam grafomanię, to nie jest zainteresowana jakimkolwiek czytaniem rzetelnej literatury lub czegokolwiek, może poza facebookowym, czy twitterowym chłamem.

    - a pozycja jest w pdf za zupełną darmochę

    https://sbc.org.pl/Content/378286/grafom...


    ...zaś słowem wstępu:

    W swoich tekstach każą bohaterom wylewać wodospady łez, konstruować silniki napędzane deszczówką albo uprawiać orgie z prostytutkami ze Wschodu. Jak wygląda polska grafomania epoki „Greya”?

    „Bzik niegroźny, raczej miły, ale zawsze bzik” – komentował nieudolne wysiłki grafomanów znany z kolekcjonowania wydawniczych osobliwości Julian Tuwim. Inny skamandryta Antoni Słonimski miał dla nich mniej wyrozumiałości i zapoczątkował rubrykę „Książki najgorsze” na łamach przedwojennych „Wiadomości Literackich”. Pastwił się tam nad popularnym wówczas kiczem poetyckim, historycznym czy dekadencko-skandalizującym. Po latach tradycję tę podjął Stanisław Barańczak, który przejął szyld od Słonimskiego i na łamach „Studenta” publikował błyskotliwy i złośliwy „przegląd bieżących osiągnięć polskiej grafomanii” pod dwuosobowym pseudonimem Feliks Trzymałko i Szczęsny Dzierżankiewicz.

    Ówczesna tandeta literacka różniła się od przedwojennej – powodował nią przede wszystkim polityczny koniunkturalizm. Gros „książek najgorszych” stanowiły więc powieści milicyjne i szpiegowskie z pieczątką aprobaty władz, pełne banalnych obserwacji, przekombinowanych metafor i pokracznych scen erotycznych. Jak ta w „Patrycji, czyli o miłości i sztuce w środku nocy” Eugeniusza Kabatca: „Plan najwcześniejszy, proscenium przychylne mi zwykle, zależne od mojej woli i moich kaprysów, wyobcowało się nagle, stanęło okoniem (...) dobrze uzbrojone, opancerzone idee-towarzyszki walki rozpierzchły się nagle po kątach jak wystraszone, histeryczne baby”.

    Ekwilibrystyka stosowana
    Dzisiaj, choć zmieniła się rzeczywistość, dostarczycieli fatalnych książek nie ubywa, a grafomania ma się znakomicie. Trudu przeczytania, opisania i skatalogowania współczesnych książek najgorszych podjęła się pisarka Marta Syrwid, która swoje starcia z produktem literaturopodobnym opisywała w „Lampie”. Surowiec na „Koktajl z maku” – bo tak nazywała się jej comiesięczna rubryka – pochodził częściowo z nadsyłanych do redakcji nowości wydawniczych, część dostarczali zainspirowani czytelnicy, reszta natomiast pochodziła z internetu, który jako przestrzeń wolności wyrazu zachęca do dzielenia się radosną twórczością. Materiału zebrało się tak wiele, że cała antologia egzotycznych koktajli ukazała się niedawno nakładem Lampy i Iskry Bożej.

    Zapoznanie się z kilkudziesięcioma pozycjami przynosi szereg odkryć: przede wszystkim historia zatoczyła koło i współczesna grafomania jest stylistycznie bliższa tej z czasów Słonimskiego niż chałturniczym broszurkom, z których nabijał się Barańczak. – To, że teraz grafomania to raczej teksty „pełne dobrych intencji”, choć podszyte często żądzą pieniędzy i/lub nieśmiertelnej sławy, a nie pulpa kryminalna, lizusowska w stosunku do ustroju, to wynik wyłącznie okoliczności rynkowych. Wolny rynek rodzi inne patologie, monopol państwa inne – mówi Marta Syrwid. – Jeżeli już kogoś kopiują, to Mickiewicza albo Leśmiana. Myślę, że w przypadku poezji stawiają na rymy, ale nie takie jak np. z Broniewskiego, tylko raczej typu „wpadła gruszka do fartuszka”.

    Wśród poetów w modzie jest przede wszystkim repertuar klasyczny i nieśmiertelny: przyroda, uniesienia zmysłowe, czasami – doniosłe wydarzenia historyczne. Styl często do złudzenia przypomina piśmiennictwo XIX-wieczne. Wiersze te obfitują w solenne nastroje i piętrowe, pompatyczne metafory. Poezja z perspektywy grafomańskiej to najczęściej ekwilibrystyka wyrafinowana do tego stopnia, że trudno odgadnąć, co poeta miał na myśli. „Pustynie zdychających łabędzi” – tak zatytułował swój tomik Paweł Pomorski (który pisze np. o Krakowie: „wyłożony płytami strych dla synogarlic świata/– Ludzkich ofiar Kraków czczących przeszłości kałomoczem”).

    Izabela Bill w tomiku „Seksapil duszy” nazywa płacz „siklawą łez”. Sporą popularnością cieszą się również kunsztowne zabiegi archaizacyjne, mające dodać dziełu powagi i eleganckiej patyny (przoduje w tym Alicja Elżbieta Przepiórka i jej poezja pełna figur mitologicznych oraz słów w rodzaju przeto czy atoli, a także Jan Marian Gulak, autor – jak sam skromnie określa – „największego eposu w historii”). Na drugim biegunie znajdziemy twórców zakochanych w rymie, możliwie dokładnym. Szczeciński poeta Paweł Sajdak tymi słowy ubolewa nad stanem przyrody: „Znów się klimat zmieni, tlenu będzie mniej/I wszyscy narzekać będziemy, ojej!”. W prozie znajdziemy więcej śmiałych słowotwórczych akrobacji: „(...) czuła się jak ’JA’(bł)USZKO nieoddzielone od mamy i taty – jaBŁONI (...) otrzymujące mądrość z BŁONI wiedzy” – pisze Agnieszka Wypych w powieści pod tajemniczym tytułem „Trawka brzuszkowa”. Są też osobliwe dumania filozoficzne czy literatura „mocna”, w zamyśle kontrowersyjna, co na ogół przekłada się na obfitujące w detal sceny erotyczne oraz brzydkie wyrazy.

    W tej ostatniej przoduje prozaik ukrywający się pod pseudonimem Andrzej Te, „odczuwający gniew, złość i kontestujący obecną rzeczywistość globalną”. Buduje nawet własny katalog neologizmów wydalniczych typu „kałokultura”.

    Kryminał i sensacja cieszą się dziś poczytnością, ale grafomanów moda ta raczej omija; wyjątkiem może być znany skądinąd w środowisku literackim początku bieżącego tysiąclecia Adam Bolewski. Specjalizuje się w historiach bogatych w wątki gangsterskie i pornograficzne, osadzonych w Suwałkach, oraz z obecnością fikcyjnych przygód faktycznie istniejących pisarzy polskich – to chyba najbliższe materii, z którą miał do czynienia Barańczak.

    Pikantne fantazje niedzielnych literatów
    Grafomania to często domena efemerycznych wydawnictw; bywa, że autor sam finansuje swoją potrzebę bycia drukowanym. W języku angielskim nazywa się takie książki vanity publishing – wydawanymi z próżności (o zjawisku pisaliśmy szerzej w POLITYCE 13). Internet usprawnił możliwości samodzielnego rozpowszechniania własnej twórczości, dzięki czemu rozkwitła scena amatorskich e-booków oraz fan fiction – opowiadań, których bohaterami są realni idole albo postaci z ulubionych filmów czy książek.

    W świecie fan fiction króluje sentymentalny romans oraz wątki erotyczne, czego najlepszym przykładem jest wywodząca się z tej sfery szalenie popularna trylogia „50 twarzy Greya” E.L. James. Pierwowzorem bijącego rekordy sprzedaży (i cieszącego się złą sławą jako dziełka grafomańskiego) tytułu było fanowskie opowiadanie poświęcone wampirom z serii „Zmierzch”. Jak można było się spodziewać, popularność Greya zachęciła licznych niedzielnych literatów do uwolnienia swoich pikantnych fantazji. Nie jest to jednak zjawisko nowe; „porno-barok”, bogaty w dosadne detale lub wyrafinowane metafory o charakterze przyrodniczym, jak czytamy w „Koktajlu z maku”, to jedna z niezmiennych składowych klasycznej grafomanii, obok błędów ortograficznych i stylistycznych, zajadłej niechęci wobec jakiejś grupy (prawicowców, lewicowców, postmodernistów, kapitalistów), wątków pseudonaukowych (co dotyczy szczególnie nurtu poradnikowego – już Słonimski i Janusz Dunin w „Papierowym bandycie” wspominali o cudownych przepisach na bogactwo, podejrzanie przypominających dzisiejsze publikacje spod znaku „Sekretu”), a także wyjątkowo dokładnych rymów.

    Narcyz grafoman
    Kim jest współczesny grafoman polski? Milan Kundera twierdził, że jedną z przyczyn kiczu pisarskiego ma być obezwładniająca nuda pozbawionego przygód i wyzwań współczesnego życia. To kazałoby sądzić, że grafomanią parają się głównie ludzie bogaci w czas i pieniądze. Twórcy surowca na koktajl z maku reprezentują jednak tak rozmaite grupy wiekowe i społeczne, że niełatwo ustalić profil psychologiczny przeciętnego niedzielnego literata. – Trudno o ekstrakt z tak różnego kwiecia. Są bowiem emeryci oraz renciści – ludzie bardzo aktywni, pełni wigoru, wyjątkowo radośni – oni tworzą często optymistyczne utwory rymowane. Są piewcy idei, jak gigantka Lusia Ogińska, zajmująca się wyłącznie tworzeniem i byciem żoną Ryszarda Filipskiego. Ona również rymuje, ale zostało jej to wpojone przez męża, który za poezję nie uważa wierszy białych – tłumaczy Marta Syrwid. – Rymy układa Ogińska w służbie Bogu i Polsce, a nie ku radości.

    Jest też zdaniem Syrwid trochę polonistów, ale i wśród nich występuje zróżnicowanie, np. Alicja Elżbieta Przepiórka pisze ody romantyczne, a sprośniak Adam Bolewski dużo miejsca poświęca orgiom z prostytutkami zza wschodniej granicy. – Opisałam też jednego przestępcę, który po resocjalizacji uwierzył w kosmitów, oraz doktora politologii, który wynalazł silnik napędzany deszczówką. Obaj rymują. Naprawdę trudno w tym gronie znaleźć jakieś cechy wspólne dotyczące habitatu czy wykształcenia – zastanawia się Syrwid.

    Lektura książkowej wersji „Koktajlu z maku” to oczywiście przeżycie zabawne ze względu na naprawdę lichą jakość surowca, ale jednocześnie trudno pozbyć się cienia sympatii do twórców – ich upór i nieustające dobre chęci mogą budzić szacunek czy choćby zrozumienie (ten sam Kundera wśród powodów popularności grafomanii podawał również samotność). Syrwid przekonuje jednak, że często miała do czynienia z przypadkami szczególnych narcyzów, których trudno traktować jako sympatycznych hobbystów. – Grafomana od nieszkodliwego amatora odróżnia zwyczajna skromność, której ten pierwszy nie posiada. Literatów amatorów zaspokaja, zdaje się, sam fakt tworzenia, a nie dopiero wieczór autorski z lichtarzami i fortepianem – wyjaśnia.

    Popularne rozumienie pojęcia „grafomania” sugeruje przede wszystkim niedostatek talentu wobec zawyżonych literackich ambicji, czyli nieudolność. Ale żeby z pisarza słabego stać się prawdziwym grafomanem, potrzebny jest jeszcze niezbędny ładunek miłości własnej. Nie wystarczy tworzyć sobie choćby najbardziej kiczowato, ale z potrzeby serca i do szuflady. „Kobieta, która pisze do swego kochanka cztery listy w ciągu dnia, nie jest grafomanką, lecz zakochaną kobietą. Ale mój przyjaciel, który sporządza fotokopie swej miłosnej korespondencji, żeby móc ją opublikować, jest grafomanem” – objaśniał Milan Kundera w „Księdze śmiechu i zapomnienia”.

    „Piszący bez talentu, a mający duże wyobrażenie o sobie” – podobnie bezlitośnie opisuje grafomana słownik „Pisownia prawidłowa i wyrazy obce” z 1933 r. Aby zbliżyć się zatem do tej definicji, należy pisać hurtowo, bezkrytycznie i najlepiej bez wysiłku (wśród zawodowców krąży opinia, że grafomania zaczyna się wtedy, kiedy pisanie sprawia nam przyjemność, przy tworzeniu wartościowej literatury należy się bowiem nasapać). Trudno się jednak dziwić marzeniom o publikacji, skoro tego uczy nas rynek. Gdy bowiem spojrzymy na listy bestsellerów, znajdziemy na nich wiele niedobrze napisanych, banalnych i kiczowatych tytułów, które sprzedają się w sporych nakładach, choć od grafomańskiego produktu dzieli je jedynie profesjonalna redakcja.

    Wizyta w krainie grafomanii przynosi jeszcze jedną ważną obserwację. – Kilka gatunków grafomanów, o których powiedziałam, stanowi odbicie wiodących w tzw. polskim społeczeństwie przekonań o tym, czym jest literatura – mówi autorka „Koktajlu z maku”. – Jedni pamiętają ją jedynie z elementarza, inni najchętniej wsiedliby na konia i z tomikiem swoich wierszy pogalopowali walczyć o Polskę, jeszcze inni stawiają na zmysłowość.

    Nawet i te wyimki z podręczników języka polskiego zostały potraktowane przez nadambitnych amatorów po łebkach. – Mogłabym ostrożnie postawić tezę: wszystkich opisanych w „Koktajlu...” grafomanów łączy to, że prawdopodobnie czytają mniej, niż piszą. Zmiana tych proporcji w połączeniu z pokorą i wytrwałą praktyką może przemienić grafomana w pisarza prawdziwego, więc nie każdego autora kiepskiego dzieła należy od razu spisywać na straty – pisał już dawno temu Słonimski. Zwłaszcza że wśród utworów powstałych z samouwielbienia można natrafić na – jak pisze Marta Syrwid – „okaz prawidłowo rozwiniętej literatury pięknej”. W jej przypadku takim odkryciem była książka niejakiego Tomasza Lektornego, który dystrybuował ją na krakowskich Plantach. Nosiła ona tytuł „Teofil Zraszacz ha ha ha”.

    Polityka 28.2015 (3017) z dnia 07.07.2015; Kultura; s. 76
    Oryginalny tytuł tekstu: "Autorzy nieskromni"

    · Zgłoś · 3 lata
  • Ir
    Mithril, no co Ty?...przecież Autorka badziewia powyżej, nawet tego co napisałeś nie przeczyta bo to ponad Jej zakres rozumienia, a gdzie tam będzie się męczyła jakąś pozycją o grafomanii.
    Ten typ tak ma i nic i nikt na poprawę nie ma wpływu.

    · Zgłoś · 3 lata