BALLADA NIESZCZEGÓLNA

Andrzej Feret

BALLADA NIESZCZEGÓLNA

 

I. WSTĘP

 

BALLADA SZABASOWA - czyli Droga Krzyżowa

 

moja droga w piątek rano

pustka niebieska z Wieczernika

a z wieczora?

a z wieczora proszę już

nie marudź, chodź – przy muzach

przy śpiewie

nie rozpacz co jeszcze się rano

dostało

lecz niestety? lipy kwitną

wieczorem w piątek

i brzęczą złote księżyce

puchate szczęście ścieli dywany

i otwiera drzwi – wszystkie!

i jednorożec z przymrużonym okiem

otrząsa się z czasu a kogut w sobotę

rano nie pieje

 

i śmierć się śmieje, że jestem

i abym umarł z miłości dla ciebie

i ponownie zmartwychwstał

gdy za oknem bezkrólewie

puste

bo wieczorem w piątek jest szabas

i któż liczy godziny? – to szczęście!

a kiedy szczęście rozkwita wieczorem

i piątek zasuwa kotary i w oknie

księżyc świeci złoty

rogaty

 

nie doliczę się już tego co będzie

aby nic nie żałować serdecznie

i niech świadczą za nas święci

niech dobre uczynki policzą

za nas stokrotki

bo wieczorem w piątek jest szabas

i znachora nie trzeba mi znachora

nie trzeba

ty jesteś od stóp cała niebieska

 

i pustka mnie nie ogarnia

 

nie żałuję, że mamy się spotkać

w piątek – kiedy wieczorem

jest szabas

 

wśród nagości wieczoru panieńska

moja droga - Droga Krzyżowa

 

 

II. BALLADKA BAROKOWA

 

Choćbym kandelabry tchną w czasy wołań,

Anielskimi trąby w głowniach korytarzy pięknot,

Zamkiem Drakuli gotykiem przesiąknął –

Hej!

Fużkom barokowym kłaniałm się gdym zlęknął,

I bym wnoszący toast mocy zamku Gotów,

Nigdym nie przelęknął,

Nidym już nie klęknął,

Zapatrzonym w mroków.

 

Poruszamy kędy ołtarze wytarte amorowym winem,

W pięciu amfor pustych o żyrafich szyjach,

Pomnąc w nocy świtu kochankowy zamek,

Łojowym świecom i lampeczkom z wina.

 

Głuchych bram przestrzeni i wiszących arkad,

Zawodzeniem z bólu epok dni i martwot,

Szeregami trumiennego blasku – katafalków,

Spojrzeniom – głębokim po komnatach lęku,

Głuszca dźwięków…

 

Głuszca dzwonów wołam,

Ktoś i szarpie czule

Za sznury marionetek,

Topionych we winie.

 

A na dworze przywiedli malutką owieczkę

Za dwie szekle, rzucone w ofierze, serdecznej,

Jest trumienka mała owieczki i dziecka,

Przywiedli ją za mnie –

Lękiem ktoś wyczekał.

 

 

III. BALLADKA O DĘBIE

 

żołądź mały niemniej pulchny pączek

pełen dębu tęgi ziarna tęczy kolec

dziki szary w okurzonym pędzie

głogu malin i truskawek potem

 

chwost ceglany szczery rozlewany

jak ulane gniazdo wróbla albo srocze

gwoździk leśny chaber i skropiony

nie schluśnięty błękitnawy chłopiec

 

ach te dęby dziś tak mocno najeżone

taki żołądź mały, kiedyś mały chłopiec …

 

 

IV. BALLADKA ROKOKOWA

 

W moc przyziemną gdy słowo nieskraplające,

Moczy zblakłe oczy i snuje psyche –

Szli ludzie kolejami,

Armie – całe narody, zastępy modlące,

Mruczeli oper mydlane wesołe pomruki –

Poprzez powietrzne mosty zwodzone,

Poprzez czarcie dotąd zamykane bramy,

Poprzez dotąd nie słyszane żelaznych dzwonów

Dźwięki zaszklone –

Szli ludzie kolejami…

Gdy śmiercią bladą sycił nagi księżyc,

W korytarzach anielscy trąbici,

W głowniach korytarzy pięknot

Czarcie piekło spełniało śpiewami

Kraciastej spódniczki,

Wicher Ambroży zamiatał tabuny zeschłych liści.

Gdy szli ludzie kolejami…

i wicher pieścił.

To bieg ostatni za nimi puste sal kolumnady,

Drabina sroma harmonii żartem półsłowa,

W dół już nie zechcą, ale to pół biedy –

Schody do nieba wkręcili sobie w ramiona,

A szli ludzie kolejami…

I zegarów tykanie obmarło ze strachów,

I którzy postawili wieżę jednymi drugich spychając –

jedni białą a drugą… czerwoną, szeroką,

Gdy szli ludzie kolejami…

I Bóg nad nimi szlochał…

Rozpacz matek tracących dzieci przed kwileniem,

Ostatnia baszta – czerwona – zamykała biały pochód

I niemy krzyk by zostać aniołem – kto skrzydłom zabronił,

Czy kiedyś będzie ludźmi szlochał?

A ja na baszcie najwyższej –

wieży szczęśliwej: święty spokój.

 

 

V. BALLADKA O GWIAZDACH

 

W przydrożnych mętnawych bezimiennych barach

Są kibitki błahe i zagasłe,

Gdzie barmana cień wypala z schenkera

Przydrożnym drzewom i cieniom krople czasu.

W obrotach zatrzymań z obrotów ze dłoni

Śmiertelnie dyszymy,

W bezimiennych barach,

Cielesną powłoką zamętów i imion,

Gdzieś przy stolikach imion,

Ciągłych ludzkich zmagań,

Ciągle się pieścimy,

W bezimiennych barach…

Te bary to jego miłość zapatrzona,

A wiara, nadzieja wśród imion stolików,

Rozstawione zamętnie między dróg skrzyżowań,

Barmana słyszę wstrząsanymi z ręki

Ludzką śmierć, pragnienia – no i pożądania.

Czekamy więc w barach przy stolikach z imion,

Czasem banalnie myśląc w samotności,

Ileż to gwiazd przed nami odpłynie,

Ileż to dobra zmarnują niebiosy,

W bezimiennych barach…

Obce wizje miasta w pejzażach zamożnych,

Stukot echa koła kibitek prześnionych,

A noce gwieździste jakie są pocztówki,

Które dostajemy od ciebie znad morza…

A świat wyjęty w ramy kolorowe

Kartek prostokątnych,

Znad gór czy też z morza,

Widoki narodów, epok –

Przemodlonych świątyń,

Jechać! nic nie woła! – umarłem dla ciebie –

Tak dawno widziałem w oczach świat bez ramy,

Kibitkę szykować! – w lustrzanymi twarzy,

W bezimiennych barach…

Płynę obok myśli przydrożnych tragarzy,

Papierowych ludzików ze szklistymi oczy,

Bary bezimienne zatrzymane w głuszy,

Nikim mnie nie pomóc nie czekaj na rady,

Podróżuj wraz ze mną zostaw barów zjawy,

Kibitka nadchodzi kropić zamiast czarta,

Ciężary pejzaży smoków jak łańcuchy –

Spojrzeń w mirażach przesłaniają ciebie,

Ślepe serce bólu, bosa i prawdziwa –

Kibitka zatrzyma gdy na końcu drogi,

Barman zniknie z baru niebo wzniesie głosy,

Zagwiżdżą anieli rozdarte w patosie

Bezimiennych barów.

 

 

VI. BALLADKA O (głupich) GĘSIACH

 

Gdyby gęsi były syte dźwiękiem wątrób na raz,

A w kurniku chrapały świeżą kołdrą płynąc –

Na bezchmurne przestworza,

Wąskim gardzielom chadzałby żebrak głodny,

Ścieląc siebie wszędy grzędy niecnego mordowania,

W wypieku chłodny!

Za kratami przeznaczenia wzrasta jęk drzewa ścinanego miłością,

A drogami miast schodziłby w kierunki rzeki,

Tak stań żebraku chwil skradzionych chwalić,

Złością zapomnienia,

Ostatnimi jęki!

Kula u twej nogi kica królikom sytości,

Tak wychwalamy sytość – a o głodzie nie wspomnieć!

Strachu się najedzą żebracy i klechci.

Pogasły lęki i we wspomnieniach życia łzy,

Niezwyczajne zapomnieć!

W lustrzanych odbiciach widzę dzieci nierozumne,

Fleciki małe śpiewające błękitne skrzaty kandelabrów,

Światło wokół niosące,

W zaułki strzechy płonące,

I w kątki niewidzialnych dłoni śpiewu żadnym,

Żadnym żarnom!

W mrużeniu oczu do świec z wosku pszczelego,

Pod kratownicą grobów podeszłej matki,

Zagrajcież tokatami czyż i fugami w dzwonach serenadą,

Swego!

Zatem za dłoniom głuszców echem przybitym ukrzyżujcież,

Bym zagrał na krzyżu wszystko com wychował,

I był wolnym – wolnym samym – niosąc krzyk jak wzorzec?

Kogóż gonicie, kogóż stroszycie maczugami słowa,

Komóż firany żałobą kryjecie a twarzy słońca zacienieniem księżyca,

W zaćmach płaskich jak nóż, wycinaniem róż, i zbóż ze złota.

Bogaci wchodzą –

z trudnością tylko przez ucho igielne wielbłąda,

W feneberycznym bzdecie oczom zasłon dla wybranych,

A u dzieci nie ma oczu, bo są ślepe,

To żebracy spojrzeń płaskich poglądów,

I osądów… nadzwyczajnych…

 

O Panie! aleś poleciał.

 

 

PS. SWAWOLENIE

 

Kto to! dżunglą zamierzeń słowików, gdzie drętwe echa przebrzydła,

Nastawiły w natchnieniu trajektorie skoków,

W kołowaceniu cnoty jak sznur długiej umarł,

Przemykam pośród karcery zabitych proroków.

Wtem mrok przebrzydła zatrząsł przysmolony ku drzwiom!

Tam kara boża zaniosła, w wąskich cielic wąwozy!

Cierń jak dęby osty śpiewają sromotne gry,

Gry z cokołów w zamarłej chaszczy,

Tak mam ciebie! Szeroko zagląda jak skorpion.

Boleść sieje z martwotów w śmierci tajny świat,

Odpływam smutną górą, świat pokrywa błysk mną,

A miłość cuda przemienia cieleśnie jak cios,

Patrzę w zamknięcie końcowe, tak mi dopomóż Bóg,

Tam mrok sieje na wymiar, ktoś kroczy i śpiew,

Trzymaj ich Boże śmielej – gdzie? – jest mrok grudnia!

Tam od jędrnych krzyżów śmie swawolny śmiech.

 

miłość banalna?

nadaje sens

i deszcz pada

pada

może trucizna

po szybie spływa toczy i boli

i coraz bledsze

są słowa wiersza

ja mówię tobie

że nie pozwolę

każdy list pisze

twoje wyzwanie

a list posłany w białej kopercie

a na kopercie

adresu promyk

zaginął w boju – virtuti serce

zginąłeś w polu

toczyłeś wojny

a ja samotna

nie w kroplach objęć

i jest pieczątka

i znaczek w rogu

adres nieznany

– list odrzucony … ?

 

fb: Andrzej Feret

 

 

Andrzej Feret
Andrzej Feret
Wiersz · 28 listopada 2021