Nieznośna lepkość kitu

ręką Obecności zrodzona rozpościera się w łąk wilgoci wchodzi w światło i mrok przynosząc ze sobą suszę gdzieś pomiędzy drewnem kawiarnianych stolików i krzeseł a chłodem podłogi w pustce czterech ścian upada... by podnieść się z dumą pędzi przez daty w kalendarzu bywa chciwa ciszy i własnego w niej ukojenia milczy... w tej właśnie chwili ukryła się w mudrze złożonych rąk suchych jak gałęzie martwego drzewa tylko tu potrafi powiedzieć Obecności że kocha... tylko tu rozważa kolejne zachody słońca które na makatkach wciąż jeszcze mokrych traw oblicza wzory na szczęście z marginesem błędu na długość oddechu... wierzy w narkotyczne sny karty Tarota i szklaną kulę w której dostrzega kilka płowych koni symbol... dźwiga swoje brzemię które każdego dnia przybiera na wadze rani do krwi której słodki smak łagodzi pragnienie... rzeczywistość jak natrętny akwizytor wciska w jej istnienie nieznośną lepkość kitu niezdolna by uciec by zaatakować wbić kły w codzienność rozszarpać na strzępy to lęk... cień jej cienia znika za horyzontem zdarzeń zostawiając po sobie pył gdy nadejdzie wiatr odżyje...
Oceń ten tekst
trenku2101
trenku2101
Wiersz · 24 marca 2022
anonim