Nieznośna lepkość kitu
trenku2101
ręką Obecności zrodzona
rozpościera się w łąk wilgoci
wchodzi w światło i mrok
przynosząc ze sobą suszę
gdzieś pomiędzy drewnem
kawiarnianych stolików i krzeseł
a chłodem podłogi
w pustce czterech ścian
upada...
by podnieść się z dumą
pędzi przez daty w kalendarzu
bywa chciwa ciszy i własnego w niej
ukojenia
milczy...
w tej właśnie chwili
ukryła się w mudrze złożonych
rąk suchych
jak gałęzie martwego drzewa
tylko tu potrafi powiedzieć Obecności
że kocha...
tylko tu rozważa kolejne zachody
słońca
które na makatkach wciąż jeszcze
mokrych traw
oblicza wzory na szczęście
z marginesem błędu na długość
oddechu...
wierzy w narkotyczne sny
karty Tarota
i szklaną kulę
w której dostrzega kilka płowych koni
symbol...
dźwiga swoje brzemię
które każdego dnia przybiera na wadze
rani do krwi
której słodki smak
łagodzi pragnienie...
rzeczywistość jak natrętny
akwizytor
wciska w jej istnienie
nieznośną lepkość kitu
niezdolna by uciec
by zaatakować
wbić kły w codzienność
rozszarpać na strzępy
to lęk...
cień jej cienia
znika za horyzontem zdarzeń
zostawiając po sobie pył
gdy nadejdzie wiatr
odżyje...
trenku2101
Wiersz
·
24 marca 2022