kazałeś mi
opuścić dom w ur chaldejskim
dom ojca mego tetrarcha
mędrca astronoma mistrza retoryki
promieniującego blaskiem wiedzy
niczym księżyc w pełni nad pustynią al-rab al-chali
więc poszedłem za twą obietnicą niczym chciwiec za brzękiem złotych monet
obuty w znoszone sandały z piaskiem pustyni w ustach bym nie mógł
utyskiwać na swój starczy los nocami smagany wiatrem twoich
słów wpatrywałem się w gwiazdy tęskniąc za chaldeą ojczyzną wyroczni
i astrologów a ty mnie sponiewieranemu dolą nomada kazałeś je liczyć tak
jakbyś nie mógł użyć innej paraleli przecież jako jedyny pośród moich bliskich
zawierzyłem tobie oczekując pochwał i słodszego miodu...
...a ich ohydne bożki spaliłem nocą by zerwać z religią przodków nie będąc
świadom że w ogniu pożogi zgładzę harana brata mego!
potem zamiast gwiazd kazałeś liczyć ziarna piasku którymi plułem wraz
z krwią mojej odtąd przetrąconej wiary...
bo czyż nie obiecałeś napełnić kołczan mój synami?
więc nie obiecuj już niczego otwórz tylko łono żony mojej saraj zamknięte
ponoć mocą zaklęć mściwych magów z ur
a zrobię to bez twojej łaski...
...i nie wódź nas po pustyni ale zbaw nas od płonnych nadziei
amen