Była godzina już późno-nocna
Wszystko już wypiłem do samego dna
Okno było szeroko otwarte
Myśląc że moje życie jest nic nie warte
Stanąłem na gzymsie koło chimery
W ten krzyk dozorcy: „co robisz do cholery” !
Lecz nie zważałem co do mnie mówi
Bo zobaczyłem twarz równą Boskiemu cudowi
Spojrzała mi w oczy w głąb mojej duszy
Lecz wtem się pod de mną gzyms kruszy
Zaczynam spadać lecz w ostatnim momencie
Zawieszam się ręką na wystającym pręcie
Wisząc na kamienicy szczycie
Błagałem Boga o moje życie
Kiedy straciłem wszelka nadzieje
I za co Bogu szczerze dziękuję
Ujrzałem sąsiada z wyciągniętą ręką
Zapartego za okienną belką
Wciągną mnie do środka jak bym nic nie ważył
A gdy to zrobił to nawet oka nie zmrużył
Lecz gdy zacząłem rozglądać się po pokoju
Ujrzałem mą piękną w wspaniałym nastroju
Była szczęśliwa z mojej nieudanej próby
Tak bardzo iż krzyknęła: „mój luby” !
Odtąd me życie na lepsze się zmieniło
I w kamienicy dzieciaczków trochę przybyło
Nie zapomnę tego wspaniałego przeżycia
Wiedząc że nie pozbędę się mojego kruchego życia