nie ma nic smutniejszego niż pomruki burzy i cylinder podarty unoszony wiatrem
gdzie w brudnej kałuży wicher topi matnię
klaun na długich szczudłach w otchłań się zanurza i niezgrabnie brodzi choć dawno po zmroku
w deszczu pośród gromów kontempluje spokój
świetlista jutrzenka o poranku woła cieszy moją duszę chylę przed nią czoła
bywa że wiersz rani ostrymi rymami i jak fala razi potęgą tsunami
pióro musi pisać z wdziękiem i polotem o konwalii wonnej kwitnącej pod płotem
o bratku trójbarwnym i o maku polnym o zefirku rześkim wiaterku swawolnym
co to czesze zboże i jabłuszka strąca a nad wszystkim błyszczy gwiazda gorejąca
która matce ziemi i nam życie daje
poeta jak stwórca rymy zapodaje i patrzy z wysoka
gdy bujamy w obłokach wszystko jest piękniejsze dlatego potrzeba
by żyjąc w rynsztoku, patrzeć w błękit nieba
pisz poeto poematy i nie czyń wykrętów
wśród stanu chaosu wiecznego zamętu pisz śmiało
co widzisz co igra ci w duszy ktoś nad tym zaduma ktoś inny się wzruszy
jak słońce zachodzę wszystkich żegnam czule
niech słowa jak balsam uśmierzają bóle
nieważne że w świecie pełza zawierucha poeta wam życzy odrodzenia ducha
lecz ciągle mnie męczy ta myśl uporczywa zjadliwa ponura i wcale zabawna
rymopis się myli że to jest nieprawda iż piękno wszechświata to zwykła ułuda
poeta jak stwórca może czynić cuda
chociaż wszystko może gdy cokolwiek powie
nie stwarza materii a świat który czyni jest li tylko w głowie
więc czymże poezja jest bielmem czy okiem tęczą zimną rosą słońcem czy obłokiem
może jest cierpieniem bólem beznadzieją kiedy w skryciu płaczesz gdy hordy się śmieją
a może ostoją azylem stanicą wielką dla profana wieczną tajemnicą
pojmie człowiek wreszcie zanim całkiem zgaśnie gdy majestat myśli błyśnie dylematem
że jest sam dla siebie alfą i omegą zerem wielką pustką bezbrzeżnym wszechświatem.