wspomnień już nie dogonię…lecz jadę…
zapach łubinu na polach, łany, zagony, sioła…
dobrze nam było tam, jak nigdzie
przy okazji i przypadkowo,
w podróży i w niedoczasie, za masywną szybą,
do mego szanownego dzieciństwa,
koleją… to podróż…
widok sprytnie odmieniony, sterylny
choć
w pamięci jawnej czy deklaratywnej stoją tam jeszcze
budki i kramy
pamiętasz? w „CITY”…
młode kurewki z Hamburga, pod zlewką i keg’iem
znów wypinają ogromne pulchne pupy,
wcinają burgery. wymazane czerwoną pomadką,
bezecny rybi zaduch plus odór kwaśnego piwa,
ta chwila, przybliża się zwinnie, unosi i kugluje z materią
pobudzone libido młodych chłystków
czapą przygniata zaduch społeczny tego miasta,
przekłamując przy okazji chytrą czasoprzestrzeń
pociąg do rzeczy, kolej donikąd, to podróż do korzeni?
kolorowe parasole Pietryny,
kiecki Moulin Rouge, markowe wulgarne kabaretki…
dziś czas sporadycznie rejestruje
analogowe wspomnienia z dzieciństwa
przywołanie wymaga skupienia, daru bilokacji…
przymykam oczy… i świat wrażeń się materializuje…
pod wądołem powieki
znów zakwita kasztanowiec pyramidalis
a furtka prowadzi – do gruszkowego ogrodu
słyszę ją ciągle– głośno skrzypiącą;
powietrze aż krztusi od świeżej emalii
zataczam więc organoleptyczne koło historii,
infantylny holding zmysłowych pokuszeń
zasila uśpiony umysł przypadkowego podróżnika;
NICZEGO TU NIE ZAPOMNISZ…
mógłbyś – może – przeoczyć elektryczny baner
wszak wtedy takich nie było, lecz obraz aż ćmi
w dosłownym korcu szczegółów;
pod zwojem hałd retrospektywnych
w rozbłysku niczym kolaps synaptycznej nostalgii;
wtenczas pulsuje znów żyłka pacholęca
i budzi czujną muzę Mnemosyne
lecz
wiele można w sobie unicestwić, zatracić w czasie,
nawet zaburzyć wierną chronologię,
zapomnieć można doprawdy wszystko…
ale
nie szkiełka
którym poraniłeś stopę jako tamten szczypiorek,
nie zapomnisz też widoku pierwszej waginy
podejrzanej ukradkiem; to był dopiero hard|kor
wycięty z życia żywcem, i nota|bene –on|line–
tym bardziej poznaj mą duszę zawieszoną
na przepierzeniu komemoracji, z emocji i dysonansu
odczynioną pasywnie lecz – z gusłem;
bo, ona jeszcze marzy, i myśli tamtym chłopcem
w synkopie pierworództwa poezji
zajrzyjmy jeszcze dalej na prowincje,
z muzyką szelestów, ornitologią klangorów – czar uformujmy
w zachwycie naturystycznej biologii,
w krwiobiegu organicznym,
bez współczesnego transu płci,
bez gender i licznych paskudztw kultury emo!
z czym -tu- na co dzień musimy wciąż obcować…
treść kwaśna lecz rustykalna,
w pragnieniu i nasycona, odwieczna natura rzeczy!
jak szczawiu cierpki smak wiosną
z obryzganej przez rude setery – miedzy,
lub lód ze szkolnej ślizgawki
co w styczniu -Anno Domini-
zeszklił chłopca dziurawą hokejówkę,
i popchnął tego smarkacza mały zadek
pod spaniel dziewczęcych loków zarumienionej Marzenki
pożywna ma muzo Melpomene,
jestem taki jak – ty,
tylko słowa dobieram w pary,
pakuję w makulaturę ulicznych zaułków;
wciąż taki sam… i oryginalny do imentu,
wytrawny autentyk… czytaj: naturszczyk…
małolepszy a nie gorszy,
dokładnie wykapany, na balu, w tańcu… i na linie,
w ręku z tragiczną maską i kiścią winogron, zawodzę!
powtarzalnie tragiczny,
bez twarzy – w cieniu zaklęć-
opieram się czasem o maczugę z kamienia,
kusząc tańcem krzemiany– spinam białe marmury;
ciało mam jedno, uwięzione w szczegółach,
niedociążone, bosko nieważkie, ulotne,…
SŁONE I ZIMNE,
skonfundowane, przeklinające,
lecz śliczne jak harpun na kobrze utkanej z retrospekcji
OD ZARANIA…
fragmentaryzm zarządza naszym fleszem pamięci,
wyjada rodzynki z czasoprzestrzeni,
światło się zmienia, fotony podróżują…
jak dagerotyp za szybką na metalowej płytce
ze skrzypiącej szafy prababki wyciągnięty ukradkiem;
któż dzisiaj chciałby wspominać
co nas kiedyś bolało -lub- w czym się ubabrało?
fiolet jodyny, strupy na kolanach,
zaduch w plecaku… wszystko się goi i odpada…
przygodny kibol klnie jak szewc na wyjeździe…
dzisiaj od nalewaka birofilów dzieli raptem
iloczyn prędkości i czasu, nasze lokalne TE-ŻE-WE
z nalewaka i NA LEWAKA, mają styl
to wzór na drogę, środek ciężkości słodkiego życia
promil rozkoszy miasta z szemranym rodowodem
więc wypijmy do dna! konwent leminga!
z wielkiego słoika
wyjedzono ogórki a wlano weń zajzajer!
jedziemy kolejką – do celu …
podpieramy zbiorowy łysy głąb na karku,
szukamy wyjścia z własnej oberży zmysłów,
tu żyjąc w permanentnym niedoczasie; w niedopamięci
NIE!… DO CZASU? -i- NIE! DO PAMIĘCI?, (hmm?)
w sumie… jakież to
komiczne i irytujące priorytety…?!
turkoczą w… tej ustawce podróży,
gigantyczny fejk zmysłów
z szalikiem ogolonej na niby Mnemosyne
DRAMATYCZNY I DERBOWY MECZ W TWOJEJ PARCELI!
MISTYCZNA PODRÓŻ ku WŁASNEJ ADOLESCENCJI
—