Za_pamiętniki

Tomasz Kucina


wspomnień już nie dogonię…lecz jadę…

 

zapach łubinu na polach, łany, zagony, sioła…

dobrze nam było tam, jak nigdzie

 

przy okazji i przypadkowo,

w podróży i w niedoczasie, za masywną szybą,

do mego szanownego dzieciństwa,

 

koleją… to podróż…

 

widok sprytnie odmieniony, sterylny

choć

w pamięci jawnej czy deklaratywnej stoją tam jeszcze

budki i kramy

 

pamiętasz? w „CITY”…

młode kurewki z Hamburga, pod zlewką i keg’iem

znów wypinają ogromne pulchne pupy,

 

wcinają burgery. wymazane czerwoną pomadką,

bezecny rybi zaduch plus odór kwaśnego piwa,

 

ta chwila, przybliża się zwinnie, unosi i kugluje z materią

pobudzone libido młodych chłystków

czapą przygniata zaduch społeczny tego miasta,

 

przekłamując przy okazji chytrą czasoprzestrzeń

 

pociąg do rzeczy, kolej donikąd, to podróż do korzeni?

 

kolorowe parasole Pietryny,

kiecki Moulin Rouge, markowe wulgarne kabaretki…

 

dziś czas sporadycznie rejestruje

analogowe wspomnienia z dzieciństwa

przywołanie wymaga skupienia, daru bilokacji…

 

przymykam oczy… i świat wrażeń się materializuje…

 

pod wądołem powieki

znów zakwita kasztanowiec pyramidalis

a furtka prowadzi – do gruszkowego ogrodu

 

słyszę ją ciągle– głośno skrzypiącą;

powietrze aż krztusi od świeżej emalii

zataczam więc organoleptyczne koło historii,

 

infantylny holding zmysłowych pokuszeń

zasila uśpiony umysł przypadkowego podróżnika;

NICZEGO TU NIE ZAPOMNISZ…

 

mógłbyś – może – przeoczyć elektryczny baner

wszak wtedy takich nie było, lecz obraz aż ćmi

w dosłownym korcu szczegółów;

 

pod zwojem hałd retrospektywnych

w rozbłysku niczym kolaps synaptycznej nostalgii;

 

wtenczas pulsuje znów żyłka pacholęca

i budzi czujną muzę Mnemosyne

 

lecz

wiele można w sobie unicestwić, zatracić w czasie,

 

nawet zaburzyć wierną chronologię,

zapomnieć można doprawdy wszystko…

 

ale

nie szkiełka

którym poraniłeś stopę jako tamten szczypiorek,

 

nie zapomnisz też widoku pierwszej waginy

podejrzanej ukradkiem; to był dopiero hard|kor

wycięty z życia żywcem, i nota|bene –on|line–

 

tym bardziej poznaj mą duszę zawieszoną

na przepierzeniu komemoracji, z emocji i dysonansu

odczynioną pasywnie lecz – z gusłem;

 

bo, ona jeszcze marzy, i myśli tamtym chłopcem

 

w synkopie pierworództwa poezji

zajrzyjmy jeszcze dalej na prowincje,

z muzyką szelestów, ornitologią klangorów – czar uformujmy

 

w zachwycie naturystycznej biologii,

w krwiobiegu organicznym,

 

bez współczesnego transu płci,

bez gender i licznych paskudztw kultury emo!

z czym -tu- na co dzień musimy wciąż obcować…

 

treść kwaśna lecz rustykalna,

w pragnieniu i nasycona, odwieczna natura rzeczy!

 

jak szczawiu cierpki smak wiosną

z obryzganej przez rude setery – miedzy,

 

lub lód ze szkolnej ślizgawki

co w styczniu -Anno Domini-

 

zeszklił chłopca dziurawą hokejówkę,

i popchnął tego smarkacza mały zadek

pod spaniel dziewczęcych loków zarumienionej Marzenki

 

pożywna ma muzo Melpomene,

jestem taki jak – ty,

tylko słowa dobieram w pary,

 

pakuję w makulaturę ulicznych zaułków;

wciąż taki sam… i oryginalny do imentu,

wytrawny autentyk… czytaj: naturszczyk…

 

małolepszy a nie gorszy, 

 

dokładnie wykapany, na balu, w tańcu… i na linie,

w ręku z tragiczną maską i kiścią winogron, zawodzę!

 

powtarzalnie tragiczny,

 

bez twarzy – w cieniu zaklęć-

opieram się czasem o maczugę z kamienia,

kusząc tańcem krzemiany– spinam białe marmury;

 

ciało mam jedno, uwięzione w szczegółach,

niedociążone, bosko nieważkie, ulotne,…

 

SŁONE I ZIMNE,

 

skonfundowane, przeklinające,

lecz śliczne jak harpun na kobrze utkanej z retrospekcji

 

OD ZARANIA…

fragmentaryzm zarządza naszym fleszem pamięci,

wyjada rodzynki z czasoprzestrzeni,

 

światło się zmienia, fotony podróżują…

jak dagerotyp za szybką na metalowej płytce

ze skrzypiącej szafy prababki wyciągnięty ukradkiem;

 

któż dzisiaj chciałby wspominać

co nas kiedyś bolało -lub- w czym się ubabrało?

 

fiolet jodyny, strupy na kolanach,

zaduch w plecaku… wszystko się goi i odpada…

 

przygodny kibol klnie jak szewc na wyjeździe…

 

dzisiaj od nalewaka birofilów dzieli raptem

iloczyn prędkości i czasu, nasze lokalne TE-ŻE-WE

 

z nalewaka i NA LEWAKA, mają styl

 

to wzór na drogę, środek ciężkości słodkiego życia

promil rozkoszy miasta z szemranym rodowodem

więc wypijmy do dna! konwent leminga!

 

z wielkiego słoika

wyjedzono ogórki a wlano weń zajzajer!

 

jedziemy kolejką – do celu …

 

podpieramy zbiorowy łysy głąb na karku,

szukamy wyjścia z własnej oberży zmysłów,

tu żyjąc w permanentnym niedoczasie; w niedopamięci

 

NIE!… DO CZASU? -i- NIE! DO PAMIĘCI?, (hmm?)

 

w sumie… jakież to

komiczne i irytujące priorytety…?!

turkoczą w… tej ustawce podróży,

gigantyczny fejk zmysłów

 

z szalikiem ogolonej na niby Mnemosyne

 

DRAMATYCZNY I DERBOWY MECZ W TWOJEJ PARCELI!

 

MISTYCZNA PODRÓŻ ku WŁASNEJ ADOLESCENCJI


Tomasz Kucina
Tomasz Kucina
Wiersz · 22 września 2022