Wśród zieleni Konstancina ta opowieść się zaczyna.
Głaz właściwy adres znaczy, ten i ów niech zerknąć raczy.
W willi "Świt", bo o niej mowa, pisał swe ostatnie słowa
człowiek rodem z Kielecczyzny i oddany dla Ojczyzny.
Był hołyszem bez matury, ale do literatury
zapał miał i po dwudziestce w "Tygodniku" dostał miejsce.
Bieda nadal mu doskwiera idzie więc za guwernera,
potem za bibliotekarza, gdy okazja się nadarza.
I tam właśnie, w Rapperswilu, spotkał różnych ludzi tylu,
że zapisał kartek wór, opowiadań powstał zbiór.
Gdy kariera pęd przybiera na gruźlicę syn umiera.
W Nałęczowie grób swój ma, dziś Nałęczów o grób dba.
Zmienia miejsca, zapisuje, kreśli słowa, wciąż zyskuje.
Nawet Nobel się pojawia lecz sympatia partii sprawia
odrzucenie Żeromskiego, by Reymonta zamiast niego
z Jagną, Antkiem i chłopami eksponować przed Szwedami.
Chociaż mieszkał wśród zieleni, to jednak pewnej jesieni
niczym król do Zamku wkroczył i w Warszawie zamknął oczy.
Tuż po zgonie Żeromskiego zmarł twórca Borowieckiego.