nad listopadową bielą
zawisło rudawe niebo
wzeszła miedziana noc
łańcuszek małych łap
lisy wędrują w dolinie
srebrzą się igły drzew
ciężko oddychają odległe kominy
mówisz — oto bliskość
zegar który trzeba nakręcić
bo odlicza tym którzy zostają
ten sam gwóźdź który przybito
pod obraz w drewnianej ramie
żeby wieki całe dźwigał
oto bliskość
a z gór spadają kamienie
i sny okrągłe jak kulki do gry
za którymi nasz kot którego nie ma
biega od ścian i do progu drzwi
aż połać lasu w kłębek się zwija
toczy się jak szklana kula
w której śnieg prószy
na porcelanowe figurki
w porcelanowym pocałunku
karminowych ust