***
dogasły ostatnie płomienie
zjedliśmy przaśne chleby
i winem pokrzepieni
opasaliśmy się jednym kręgiem
kije w ręce wzięliśmy
i ciemną soczystą nocą
wyszliśmy w mrok w drogę
nie mając żadnej nadziei
las szumiał dziwną melodią
a wszyscy jak jeden mąż pieśni
wielkiemu Nieobecnemu
śpiewamy…
zwykła murowana świątynia
w mazurskiej wiosce gdzieś
w świecie
znad jeziora Rumian tam szliśmy
jak Izrael gubiąc swe ścieżki
minęła chyba już północ
gdy pod ścianą po prawej
usiadłem
i nagłe czując tchnienie
trzy słowa tylko
szeptałem…