LUBCZYK
Błękitny cień spowił jej oczy, złowieszczy znak,
Różowe ślady gdzieniegdzie na jej piersiach.
Ale on, umieścił już swą stopę w strzemionach,
A nerwowy rumak trzącha swą grzywą.
Zostawił swą bezimienną kochankę całkiem samą.
A ona, spogląda wzdłuż drogi spowita w opadający kurz.
Pewnego wieczora, gdy jej prześwit dnia straci blask,
Wyda na świat dziecko.
W chałupie zaś, noworodek wyda krótkotrwały krzyk,
I w opustoszałym ogrodzie, na tym skrawku wzburzonej ziemi,
Ruciane pączki zakwitną i szypułki lubczyku puszczą pędy.
Za dnia, będzie orać niwę, tak samo jak przedtem,
Nocą, będzie łkać: nie dowie się
O kim, tęsknie, chce posłyszeć wieści.