Szukam szronu w noc czerwcową
Słońce ścigam w mróz grudniowy
Wynająłem metrów kilka,
W szarym kącie własnej głowy
Gdy mam spokój, szukam zwady
Widzieć chciałem bez patrzenia
Słyszę rozmów gwar pod bramą
Pragnę wrzasków, czy milczenia?
Czekam na nadejście życia
Gdzie poczuję się bezpiecznym
Zbroję zwykłem przyodziewać
Już po ciosie ostatecznym
Sunąc nocą po cmentarzu
Na żywego widok zbladłem
Instynkt uciec mi nakazał
Gdzie mielizna, w głębię wpadłem
Czym cierpliwość, czym naiwność?
Metr od mostu w bród kulałem
Nie dziw więc, że swą niewinność
W domu babci gdzieś podziałem