zima

rei 霊

ach patrz, jak dawna miłość, to takie absurdalne

że powiązani jesteśmy ciągle

trzyma w objęciach, plącze kolczastym drutem

w dołującym mieście, w mżonce stolicy

mam nadzieję że to nie ty

nigdy więcej pociąg do ciała

tego wyrośniętego na lat dwadzieścia parę

pociąg, za który plączesz moją mowę

ja, ja, ja, ja, - ledwo wydusić 

mogłem własne zdanie.

ta siła wyrazu, mój język

język jak zamrożony silnik

prycha i prycha i chce się rozgrzać

a zapędzi tylko do przyszłości

tej wstrętnej, groteskowej wizji

wizji, że w ogóle mogę cię posiąść.

i szukam momentu w którym

będziesz lśnił najjaśniej

mówił do mnie najprościej,

od zmierzchu do zmierzchu, czas mija

i to miasto zmiażdżone tobołem

brutalizmu pieniędzy i betonu

ale nazwa miasta nazwa jest dość znana

więc wiem, gdzie szukać twojej stopy

tym tropem tracę świadomość, brak mi mowy

nie da się ciebie mieć, nie mogę cię chcieć

ja naprawdę pragnieniem skazuję się na grzech

 

 

i tym tropem potykam się o korzeń

o korzeń docierający z miasta, 

w którym żyjesz ty 

więc uspokajam się bo korzeń ten

daje sugestię twojego ciepła

ciepła, podczas tego gryzącego szpik mrozu

ciepło brutala jakim jesteś ty

 

wszystko to nie możliwe jest 

do wyczerpania w mowie

i tak moje usta wypełniają się śniegiem

ten sposób, w jaki topnieje

mam taką potrzebę, żeby rozpuścić się w tobie

 

 

rei 霊
rei 霊
Wiersz · 8 czerwca 2023
anonim