Niedzielne południe w słonecznym mieście.
Jeszcze nie lato, wiosna zaledwie,
lecz ulice pełne jasności, co goni
skryty w człowieku jeszcze cień zimowy.
Długi i przekraczający granice.
Pamiętam tamte zasnute rejony,
przykryte śniegiem, którego nie było,
który pozostał w zimowej pamięci
dnia powszedniego, długiego miesiącem
za miesiącem, jakby nieskończonego.
Śniegiem odbitym i na fotografii
trzymanym w rodzinnym albumie pośród świec
rozpalonych w momencie tęsknoty.
Oraz ten wiosenny jeszcze nie letni śnieg
obudzony, na miejskiej ulicy jest
słoneczną bramą do mego Poznania,
którego głęboko w sobie pamiętam
z ludźmi chwil wartymi
zapamiętania.