Odsunięte kubki, jeszcze z tym samym, spóźnioną kawą.
Siedzą naprzeciw, przy opróżnianym prawymi dłońmi życiu.
Kobiecie zostało coś na opuszkach palców, nie pali.
Nazywam ją Margarita, drink w progresywnym szkle,
z brzegiem niezasolonym dla mnie kawałkiem jej skóry.
W lokalu bez grającej szafy nie ma miłości prosto spod igły.