Miejsce

marcinolszewski

Siedzę na drewnianych schodach starego młyna

Każdy ma siedlisko zatrzymanego czasu i wspomnień

Czarne ręce drzew wznoszą się do góry

Jeśli noszą na sobie ślady krwi

 

To siłą natury, nie własnego sumienia

 

W dole lustro sumienia toczy się kołem żywiołu

Można przejrzeć w nim całe swoje życie

Obraz zamazuje się pod rękawicą wiatru

Bądź pod chemią uczuć lub zanieczyszczeń z fabryki

 

Serce tłucze się jak wściekły pies po korytarzach duszy

Rozbijam rytmem nóg podpalony rum na śniegu

Kształtowanie własnego alter ego

Boże, jak bym stał wciąż nad zadaniem przy tablicy!

 

Nie żądam od świata by mnie zrozumiał

Bo sam nie wiem i nie znam wszystkiego

Wilk wie, że musi żyć i przetrwać

Ja też, dopóki ktoś nam nie wejdzie w drogę

 

W kościele organista zagrzewa ręce by zagrać Opus

Po murach przenika w blasku świec cień uśmiechu Boga

Każdy w coś wierzy i ma nadzieję

A co mają zrobić Ci, którzy zgubili je po drodze

 

Wstaję, by podążyć ku dalszym progom życia

Wilk dopada ofiarę w ostatnim spotkaniu oczu

Dopala się płomień rumu na zakrwawionej bieli śniegu

Gaśnie jak życie, na poczet innego

 

Młyn burzy pianą spokój strumienia

W którym nie wiadomo, ile łez, ile wody

Serce zasypia w korytarzu duszy

Jak kruki na łonie ciepłych rąk drzew

 

Wszystko śpi w mroku, by obudzić się z chwilą

Gdy znów przyjdzie dzień, czas, chwila życia

Jedno życie, jedna droga

Ku chwale, ku potępieniu. Ku wielkiej niewiadomej

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

marcinolszewski
marcinolszewski
Wiersz · 7 października 2023
anonim