W pół do szóstej
(Ty już nie wstałaś.
W pół do szóstej
(może trochę później)
Jesiennego poranka,
Zbudził mnie budzik.
Budzik? Przecież go nie ustawiałam.
Zestresowane głosy.
Coś, że im przykro,
Coś, że nie wstałaś.
Ale przecież nawet słońcu się tak czasem zdarza.
Poczekam na wschód,
Chyba nikt przed nim się nie budzi.
Nie ma czym się zamartwiać.
Poszłam do kuchni.
Zaparzyłam herbatę.
Dlaczego płaczą? Nie wiedzą naprawdę.
Dlaczego się spieszą? Dzień się nie zaczął.
Ubieram się automatem,
Automatem wsiadam do auta.
W pół do ósmej
(może trochę wcześniej).
Słońce wyjść zdążyło,
Ty już nie wstałaś.
"W pół do szóstej (może trochę później)
jesiennego poranka, zbudził mnie budzik.
Budzik? Przecież go nie ustawiałam.
Zestresowane głosy. Coś, że im przykro,
coś, że nie wstałaś. Ale przecież
nawet słońcu się tak czasem zdarza.
Poczekam na wschód, chyba nikt przed nim się nie budzi.
Nie ma czym się zamartwiać.
Poszłam do kuchni >zaparzyć< herbatę.
Dlaczego płaczą? Nie wiedzą naprawdę.
Dlaczego się spieszą? Dzień się nie zaczął.
Ubieram się automatem, automatem wsiadam do auta.
W pół do ósmej (może trochę wcześniej).
Słońce zdążyło >wyjść
Z interpunkcji i dużych liter bym zrezygnował. To by dało choćby fajną przerzutnię w pierwszej strofoidzie, gdzie do wersu "jesiennego poranka" można dopasować i wers wcześniejszy i następny.
A wersyfikacja jako taka wydaje mi się dobra.
Zatrzymuje gdzie trzeba.