Dzikość w głębi serca zamknięta na skobel
I na dnie otchłani duszy w mroku spoczywa
Zapalić świecę w ciszy czterech ścian pokoju
To jakby obudzić cień wilka na murze
Mogłem być niepokornym w ciemnych kniejach
I kłów biel pokazywać na powitanie
Zapierać się łapami o ziemię opornie
Dopóki Twój zapach nozdrzami nie zawładnął
Nie ma takiej siły, gdy zmysły owładnięte
Na nic warknięcie, skomlenie czy nora
W czerwonej szacie zachodu słońca
Ze wzgórza donośne rozlega się wycie
Podążać na śladem Twych stóp z pyskiem zwieszonym
Boże! Jak to w środku wnętrzności rozrywa!
Za Tobą w ogień, czas wszelki, przestrzeń
Choćby do zatracenia ... pod nóg Twych płomieniem
ale po co ten żydowski Bóg? wystarczy szatan, pan świata