Widzę jak wzbija się powoli,
Krąży wciąż ku szczytowi,
Marne ziemskie spojrzenia łowi,
Bo patrzymy nań - wbrew woli.
Ciągle ku górze idzie uparcie,
Jak balon opasły wypuszczony,
Ludzką ręką tej łaski doświadczony,
I potem na jej licząc wsparcie.
Ale nazwami go tak oszczerstwem
Byłoby niecnym i bezczelnym!
On zbyt wielkim i wiecznym,
Aby nędznym ludzkim stał okowem.
Tymczasem on coraz wyżej się znajduje,
Jakoż jasna łuna bije z niego!
Jak pokonuje ciemności demona złego!
Kowalem jest, co miecze wojom kuje.
Już szczyt osiągnął wysoki,
Na nieba centrum zawieszony,
Przez sąsiadów tłumy wielbiony,
Obok uważnie stawiających swe kroki.
Na wielką Ziemię stamtąd spogląda,
Trudno by rzec - pysznie czy smutnie.
Dlań tu liczne latają trutnie,
Zapętlona i chaotyczna parada.
Jego złoty, jasny blask,
Niewielu z nich w prawdzie nęci,
Z łatwością policzyć można te chęci,
Ale jest wzbijający, głuszący z dołu wrzask
Stój! Cóż się dzieje?!
Wypadł on z góry czubka,
Jak widać droga jego krótka!
Schodzi w dół, godność się chwieje.
Mimo tego momentu strasznego,
Nie zrezygnował - majestatem wciąż zachwyca,
Do końca oświetlając ziemskie lica.
O! Już wymienia się ciężarem zadania swego!
Encore!