Kurczę sznurem wijącym się jak wąż,
i upajam spokojem tabun zwierząt,
a te komory serca niczym winne są.
Ukradkiem przyglądam się konturze,
co żłobi w ogniwie serca nieustannie,
raz dmuchnie, raz szarpnie.
Kły widoczne za krańcami słów,
czyhają na złość dwóch mów,
które mierzwią powierzchnie oceanów dwóch.
Brzeg rozgląda się,
wychyla uszy swe w strony szmeru,
czyżby nawałnica nadciąga?
Fale gęstnieją,
jakoby w zmowie,
z wiatrem wyciągają dłonie.
Oczy par niebieskich z impetem zderzą się,
aby błękit nie przeciekł odwrócą wtem,
i z powrotem chór czarnym staje się.
Co dzień przyzwyczajam się
do burzliwych fal o brzeg chłostających,
co zalewają nasze domy z okropnym trzaskiem ginących.
Świta mi dziecko,
co posiało oczekiwanie,
i zostawiło na porost bez kropli wody
na brzegu zapominając o skarbie.
Teraz kiedy usycha w mym wołaniu,
nieumiejętnie zakrywa szklarnie chwastów,
które wiją po sam dach wyglądając na świat.
Wody trudy z piachem uderzają w brzeg nie czekając,
niczym o wiotki mur uderzając ,
lecz wody coraz więcej przybywa, coraz szybciej napływa.
Te chaty nigdy tak nie upadały jak dzisiaj,
budowane tak starannie w chwilę runęły,
jakby nie wiedziały kim kierują te szmery.
Gdy brzeg pomijały wraz z falą cofając,
nie zdążyły pokazać morzu ich wartości,
i ocknęły się dopiero u skraju wolności krzycząc przez szczeliny,
przez które niegdyś uśmiechnięte, teraz powiększają wnękę.
"W niepamięć poślij me słowa,
gdzież twa odmowa, zapomnij od nowa.
puściłam smycz w pogoni złości,
i patrzyłam jak wyrywa ci kości,
a to wszystko po to aby ulżyć niecierpliwości,
i złapać dobrowolnie sznur samotności".
Dawno nie było twej grafomanii.
To są dopiero utwory.