Bezdomny

marcinolszewski

Idę w mroku po śniegu do baraków na Kabatach

Napaść? A co może mnie jeszcze spotkać od tego?

Nie ma już rzeczy dziwnych i strasznych. Jest chłód

Mrok. Na ziemi danej bezdomnym na obrzeżach miasta

 

Baraki, barakowozy. Samotne matki z dziećmi. Dzieciaki

Z ośrodków dla nieletnich. Byli więźniowie nie mający domu

Byli narkomani. Poznany Marek Kotański. Drapiąca się Pani

Z przypadłością starczą. Dzieciak chcący rządzić

 

Bo wypierdoli telewizor „I będzie taki finał”

 

Zieleń dzikich Bieszczad. Oko w oko z sarną. Pierwsze raki

Z wody. Owczarze jak Asterix i Obelix u których został

Stasiek. Bo nie miał dokąd i do kogo wracać. Wybrał

Wolność wśród traw, której uczyłem się od Pankówy

 

Podgolone włosy. Opowieści o Gigancie, Jarocinie. Mięsa

Kawałkach. Wojskowy strój. Wojskowe buty. Walczymy

O swoją przyszłość. Tłumy ludzi wsadzają nas do jednego

Worka. „Precz. Nie chcemy tu narkomanów”. Nigdy nie brałem

 

Wyszliśmy z domu. Ojciec powiedział iż jak wróci

 

Zabije mamę, potem sam wyskoczy z balkonu

 

Czy jestem niechciany na ziemi, bo chciałem żyć?

 

Ogniska zapalne między bezdomnymi. My z tysiącem pism

Walczymy z mamą o normalny powrót do domu

Co przeżyłem na Kabatach, w Bieszczadach – moja ścieżka

Doświadczeń. Na zakręcie życia. W gronie niechcianych

 

Bezdomny. Tego się nie zapomina

 

Gdy uciekasz przed przemocą, alkoholizmem

 

Jeżeli chcesz powrócić. Musisz przeżyć. I zwyciężyć

 

marcinolszewski
marcinolszewski
Wiersz · 6 kwietnia 2024
anonim