Jesienne zalewy rozbrzmiały swym gniewem,
Bodzące deszcze obficiły bieliste fasady,
Gościły się kolejne, nad błękitnym niebem.
Poza szmerem ślepych deszczy nieślepa stała postura,
Stała dziewczyna, nad jej licem ciążyła świątynia,
Z zarodku burżuja, jakże zamożnie świat przywitała,
Ziębiły męskie serca przed jej zdobną karocę,
Zuchwałą urodą szydziła babciną starotę.
Ognia serca młodzieńczy nie wyziębi,
Kłania się urodziwej, możnej, wzniosłej,
Wszak jej dusza od możności zbrzydła,
Już nie pocznie miłosnego wzniesienia.
Kiedy wdzięk jesiennych liści zanurzy o ziemię,
Wtedy dama pojmie, iż samotnie kończą dusze,
Jak liście pospadane, zasypane w bliźniaczym tłumie.