Smok wyrosły i nieziemsko wygłodzony,
Szyję wzniósł nad swe nieboskłony,
Wyspę ujrzał; górskie równiny,
Ogień paszczy wysnuł zachwyty,
Wyczerwienił niebo, niesie szum apokalipsy,
Wkoło modły i krzyki, baczą miastu,
Za ugodą Bielika, co zrzekł się wyspy,
Pali i niszczy w morskie przestworza granicy.
Bielik za oceanem spisywał dekrety,
I slubował przed sali dyplomacji,
Iż pogna z wyspy i kontynentów mocarzy,
Iż nie prześlepi despoty za jego władzy,
Smoczy apetyt nie zacichnie od jednej dobroci,
Ślepie pchnie mu w gleby północy,
Tam niedźwieć w zachód spuszcza gonitwy,
Odsłania łono bezludnej marności.
Niedźwiedź ludy smoku zacisnął przedlaty,
Nawet kiedy pradziada i smoka spajały sztandary,
Wrogimi kłami wiecznie dogryzali,
Nastąpią wiosny i smok jego zdradzi.