Przepełniona bezsennością,
wydana zbyt pochopnie
na pastwę
współczesnego mitu, kocham się
w ciele,
co skradło blask twojego dotyku.
Wzdęte łzy
wciąż się sprzeczają.
I choć próbuję pokochać
ich skrytą puentę,
nie nadejdzie spokój, który ujarzmi
naleciałości po fałszywym świetle,
po bólu, jakiego stale
mi brak.
Sumienie, poczęte
z podwójnym dnem,
wciąż pragnie rozrachunku, walczy
z nadmiarem wszechświata.
Po twoich oczach pozostały
tylko dwie smutne gwiazdy,
gotowe do pożegnania,
stracone na wstępie.
Rodzi się we mnie
groźna pokuta,
na którą nikt z tutejszych
nie zasłużył.
Błagalne bicie serca, ponury oddech -
jest wszystkim, czego się spodziewałam,
na co liczyłam.
Dziś w nocy
objawia się w tobie skrucha,
we krwi tańczy świt,
wszystko jest takie samo,
jak przed nawrotem istnienia.
Zanim na dnie
zalęgnie się litość,
pobudzisz siebie do tej bajki,
z której nic nie pozostało
pomimo wiary.