Tej jedynej nadziei nie podetnę nigdy,
listka nie tknę, na wijącą łodygę nawet nie zerknę,
co swoim wzrostem wyciąga płatki kwieciste ku światła mazai,
jakoby spragniona słońca walczy z cieniem ziela fali.
Gdy frasobliwy podmuch pociągnie za sobą zamachy
i odbarwi chociażby białe kwiaty,
ich łodygi zamienią się w poświaty,
a liście zleją się z cieniami cudzych braci.
Przed opóźnionym odkryciem zmian barwy
zagubione w nieznanym krajobrazie
oskarżają się nawzajem z obawy, jako dziecię,
które nie wie komu przekazać cenny nektar w sekrecie
i nie słuchu hojnie obdarzyć pięknymi melodiami,
lecz czy łąka, jedwabiem kryta,
niby tkaniną w kwiaty owiana stal,
aż taką odrazą odwraca wzroku?
woła:"zawitaj, skryj się przed promieniem!",
i uśmiechem gości, specjalnie przygotowanym dla
bezwstydnych głupców, co słowem wierzą,
i pobudkom legną, jakoby nie czekało ich jutro.
Niepokoi mnie ta ciekawość oczywistym,
zwinna smuga prawdy o zachowaniu mym kręci pod nosem,
co przechadza się wśród kwiatów obojętnie wskazując palcem
że w złym komfortu im nie mało, aż nadto!