myśl

hanna

 


Tej jedynej nadziei nie podetnę nigdy,

listka nie tknę, na wijącą łodygę nawet nie zerknę,

co swoim wzrostem wyciąga płatki kwieciste ku światła mazai,

jakoby spragniona słońca walczy z cieniem ziela fali.


Gdy frasobliwy podmuch pociągnie za sobą zamachy

i odbarwi chociażby białe kwiaty,

ich łodygi zamienią się w poświaty,

a liście zleją się z cieniami cudzych braci.


Przed opóźnionym odkryciem zmian barwy

zagubione w nieznanym krajobrazie

oskarżają się nawzajem z obawy, jako dziecię,

które nie wie komu przekazać cenny nektar w sekrecie


i nie słuchu hojnie obdarzyć pięknymi melodiami,

lecz czy łąka, jedwabiem kryta,

niby tkaniną w kwiaty owiana stal,

aż taką odrazą odwraca wzroku?


woła:"zawitaj, skryj się przed promieniem!",

i uśmiechem gości, specjalnie przygotowanym dla

bezwstydnych głupców, co słowem wierzą,

i pobudkom legną, jakoby nie czekało ich jutro.


Niepokoi mnie ta ciekawość oczywistym,

zwinna smuga prawdy o zachowaniu mym kręci pod nosem,

co przechadza się wśród kwiatów obojętnie wskazując palcem

że w złym komfortu im nie mało, aż nadto!

hanna
hanna
Wiersz · 16 czerwca 2024
anonim