Uderzył nocą piorun (wiersz)
Kamil Olszówka
Uderzył nocą piorun w pobliski transformator...
Wysypał się z kuchennego gniazdka iskier potok...
I widziałem przez uchylone do kuchni drzwi,
Jak na scenie kuchennej posadzki,
Za kurtyną nieprzeniknionego mroku nocy,
Zatańczyły iskry swój taniec złowieszczy…
Niczym straszliwe z zaświatów upiory,
Niczym mściwych zbójców potępione duchy,
Zatańczyły zaraz swój taniec chocholi,
Rozsypane po posadzce z kontaktu iskry…
Pamiętam tamten gwałtowny błysk,
W otulonej smolistym mrokiem kuchni,
I tamte rozsypane po podłodze iskry,
Jedna po drugiej gasnące powoli…
Które nim zdążyły już trwale zagasnąć,
Zdawały się w mroku chichotać złowieszczo,
Mając za sojuszniczkę swych harców noc,
Tak podobne baśniowym zjawom i upiorom…
Uderzył nocą piorun w pobliski transformator...
Rozświetlając na przetartej plakietce czaszkę trupią...
Tak podobną do błyszczących czaszek trupich,
Które niegdyś na swych czapkach nosili,
Zaślepieni nienawiścią butni ss-mani,
Upojeni urojonym poczuciem wyższości…
Kiedy to zatopieni w nienawiści ,,übermensche”,
Chcąc niepodzielnie władać całym światem,
Milionów niewinnych ludzi przelewali krew,
Pośród dogasających wojennych zniszczeń…
Czując się całego świata panami,
Potomkami aryjskiej rasy o błękitnej krwi,
Do cierpiącej ludności terenów podbitych
Nie żywiąc żadnych uczuć prócz pogardy,
Dumnie zdobiąc oficerskie swe czapki,
Błyszczącymi w słońcu trupimi główkami,
Sami stali się żywym trupom podobni,
Bez człowieczeństwa najmniejszej krztyny…
Uderzył nocą piorun w pobliski transformator...
Nastała w okolicy głucha ciemność…
Spowite nocą okoliczne pola
Z burzowych chmur otulił płaszcz,
Rzucony nań niedbale przez dumnego magnata,
Nie znoszący sprzeciwu jaśnie wielmożny Świat…
Rozsypująca się nieopodal stara studnia,
W nieprzeniknionym mroku niebawem zatonęła,
Niczym uroniona ukradkiem bólu łza,
W toni szafirowego jeziora…
Ciemność wszystko wkoło zasnuła,
Kryjąc w swych czeluściach budynków kształt,
Oblepiając mrokiem krzewy i drzewa,
Rozległym zagonom złocistego zboża odbierając blask…
Tak podobna do tych duchowych ciemności,
Które niegdyś Polskę spowiły,
W mrocznych latach hitlerowskiej okupacji,
Odbierając upodlonym ludziom resztki nadziei…
Ostra niczym brzytwa błyskawica...
Zachmurzone nocne niebo nagle przecięła...
Jak niegdyś kilkusekundowe serie ze Stena,
Niemieckich żołnierzy przecinały nić życia,
Nim padli na bruku w krwi kałużach,
Daremnie próbując wyrzec ostatnie słowa…
A celny strzał z partyzanckiego ViS-a,
Kładł trupem niejednego hitlerowskiego kolaboranta,
Nim ten tknięty palcem jakiegoś przeczucia,
Panicznie wkoło się rozejrzał…
Jak niegdyś kilkusekundowe serie ze Stena,
Przecinały wieloletniej niewoli pęta,
Rażąc celnie niejeden niemiecki oddział,
W skrupulatnie rozplanowanych partyzanckich zasadzkach…
A niosące się wówczas z oddali
Rozrywające ciszę Filipinek wybuchy,
Niejednemu partyzanckiemu szturmowi towarzyszyły,
Wieńcząc natarcie sukcesem brawurowym…
Zwyczajem pradziadów zapaliłem gromnicę...
Rozniecając maleńki trwożnie migocący płomień...
By ciemną nocą dodał mi otuchy,
Rozjaśniając wszędobylskie smoliste mroki,
By w pokoju całym ciemnością spowitym,
Pozwolił rozeznać choć ścian kontury…
By w stojącym nieopodal piecu kaflowym,
Maleńkim migoczącym światełkiem się odbił,
Podobnym do tego jakim letnimi nocami,
Przywołują się wzajemnie świętojańskie robaczki…
By ciemną nocą dodał mi otuchy,
Przypominając niezłomnych partyzantów czasy,
Gdy w służbie dla ukochanej zniewolonej Ojczyzny,
Odwaga i Honor nade wszystko się liczyły…
I tamte zanoszone do Boga modlitwy,
Wyszeptywane ufnie pośród leśnych gęstwin,
Dla dodania sobie w głębi duszy otuchy,
Przed starciem z wrogiem znienawidzonym…
Zwyczajem pradziadów uniosłem gromnicę...
Zapaloną ostrożnie do kuchni przeniosłem…
Delikatnie osłaniając palcami,
Jej wątły maleńki płomyk,
Starając się w półmroku patrzeć pod nogi,
Ostrożnie stawiałem kolejne swe kroki,
By o próg pokoju czy kuchni,
Nie potknąć się w chwili nieuwagi,
A chroniąc się przed upadkiem odruchem instynktownym,
Mimowolnie gromnicy nie wypuścić z ręki…
Jakże wielu dziś ludzi,
Jak i przed laty przodków naszych,
W niejednej mrocznej życia chwili,
Po omacku niepewnie duchowo błądzi…
Choć płomień chrześcijańskich wartości,
W duszach naszych w dzieciństwie rozniecony,
W dorosłym życiu wciąż w sercach się tli,
Pomagając w obraniu właściwej drogi…
Chroniąc dłonią migocący gromnicy płomień…
Zapaloną na parapecie w oknie ustawiłem...
By migocząc swym nikłym światełkiem,
Mocą Siły Nadprzyrodzonej
Uchronił dom mój i całe obejście,
Przed kolejnego pioruna uderzeniem…
By nagłe huraganu podmuchy,
Okien z ram drewnianych nie powyrywały,
By niesione wiatrem gałęzie i szyszki,
Szyb w środku nocy nie powybijały…
By migocząc swym nikłym światełkiem,
Był on zarazem hołdem,
Dla niezłomnych partyzantów poległych za Ojczyznę,
W strasznych latach wielkiej burzy dziejowej…
Tak symbolicznie podobnej do tej,
Jaka tamtej nocy pamiętnej,
Rozszalała się wtedy pod nocnym niebem,
W stary transformator ciskając piorunem…
Pośród potężnej burzy szalejącej...
Płonęła gromnica noc całą w kuchennym oknie...
Choć po wielu bohaterskich partyzantach,
Nielitościwy czas zatarł wszelki ślad
I spoczywają po dziś dzień w bezimiennych dołach,
Upomniała się o ich Pamięć litościwa burza…
Przecinające nocne niebo skrzące pioruny,
Były tak naprawdę honorowymi salwami,
Dla tysięcy młodych partyzantów niezłomnych,
Za Ojczyznę niegdyś mężnie poległych…
Gwałtowne nocnych wiatrów powiewy,
Były zaś poruszającymi żałobnymi mowami,
Wygłoszonymi wówczas głosem łamiącym
Łkającej rzewnie matki nocy...
Strącone wiatrem gniazda bocianie,
Były ich nagrobnym wieńcem,
Stojące w kuchennych oknach gromnice,
Ich nagrobnego znicza jasnym płomieniem…
- Wiersz napisany dla uczczenia osiemdziesiątej rocznicy walk na trakcie Babice – Leszno.
Zaloguj się Nie masz konta? Zarejestruj się
pl.wikipedia.org/wiki/Walki_na_trakcie_Babice_%E2%…
Jest to z mojej strony próba dotknięcia językiem poezji fenomenu partyzanckiej Rzeczypospolitej Kampinoskiej.