Ognik

S. J. K.

Nie,
Już nie mogę dłużej:
Przepraszam... –
Iść muszę, iść muszę...
Może gdzieś tam, na polanie,
Znów odnajdę swoją duszę...
 
Nie,
Już nie mogę krócej:
Przepraszam... –
Iść muszę, iść muszę...
Może gdzieś tam, na polanie,
Raz ostatni dotknę ramie
Marmurowe, wonne, gładkie,
Co przytuli, sparzy żarem –
Będę dla niej woskiem białym,
Ona zaś mym kandelabrem.
 
Co by więc dziś miało nie być –
Czas beze mnie musisz przeżyć,
Bo już nawet spać nie mogę,
Bo w tym świecie już jedynie
Tylko miotę się i miotę,
Tak dokładnie jak ta mysz,
Co to jej zabrali miotłę.
 
Tak więc siedzę nagi w sobie,
Siedzę w skórze swej i tonę,
Wszakże Ducha swego gonię,
Jak dmuchawce przez manowce
Po wichurze-samogonce
Mocnej jak z Brazylii pnącze:
W pył przepadam,
Gasnę w łące,
Gdzie nie znajdzie mnie już słońce
Ani gwiazd astralnych gońce.
 
Ach, by uporać się z wichurą...
Za ten konspekty to bym nawet...
Oddał spacer ze Stachurą!
 
Nie, 
Już w ogóle nie mogę:
Zbyt mocno zżagliłem się w sobie...
Serce me jest krowie,
A ja zamknąłem stodołę –
Na spust.
A spust – do ust,
Aż luz!
La luz, la luz, la luz...
Lub nóż – do ust...
I chlust!
Aż luz!
La luz, la luz, la luz...
 
(Już zaprzęg goni
Mój anioł-stróż,
W mig z aureoli
Strzepuje kurz)
 
Serce me jest krowie,
Bo ryczy samotnie w stodole,
Wie, że na ubój pójdzie,
A każda łata jego
W mięsnej przepadnie grudzie,
Bo już nawet kochać nie mogę
W świecie tym już tylko
Brodzę, tylko brodzę.
W jaskrawości świstów błądzę,
Jak po wuja samogonce:
Zakręciłem się...
A teraz leżę w rosie,
Pod purpurowym niebem,
Gdzie lis chłosta mnie swoim rzemieniem...
A ja go poganiam ręką –
Bo do rzeźni iść mi prędko!
 
On daje nogę,
Lecz ja – 
Ja wstać nie mogę...
Poczekam więc tu trochę
I pożuję słomę,
I będę myślał sobie,
Że wraz ze słońcem,
Jak jutrzenka spłonę:
Ognikiem będę 
W sperlonej rosie,
A świat zapomni
O moim głosie,
Jak o piku w tali asów,
Jak o lisie z chaszczy lasów,
Jak o słowach i o tańcu,
Gdzie i ilu było powstańców,
Za co krew ci przelewali,
Komu listy swe pisali,
Kogo w usta całowali,
Komu ręce tak ściskali
(Te szkarłatno-szklane ptaki...),
Gdy od kuli pikowali –
Dom z gałęzi opuszczali,
Od bezbrzeży odbijali.
 
Czy to duzi, niscy, mali,
Czarni, biali, czarno-biali:
O tym wszystkim się zapomni,
Bo to wszystko będzie ognik,
Co w rosiczce tańczy walca,
Wewnątrz ów dzikiego chwasta,
Gdzieś w ogrodzie, gdzie hula szarańcza.
 
(Już zaprzęg goni
Mój anioł-stróż,
Słyszę jak dzwoni,
Jak jest już tuż-tuż)

 

S. J. K.
S. J. K.
Wiersz · 13 września 2024
anonim