Chciałbym mieć coś,
Co pisać mi zabroni;
Mieć coś,
Co wyzwoli spod stali, pióra terroru;
Mieć coś,
Co łańcuch kruchy, a jednak wciąż u knykci zawieszony twardo,
Odepnie od ów podłego uczucia (i ów potrzeby podłej),
I wrzuci go w podziurawiony, ropiejący kosmos,
Gdzie będzie dryfował samotny przez wieczność,
Pozwalając mi wreszcie
Ulecieć w górę,
Wysoko.
Tak...
To by chyba było...
Istne błogosławieństwo...
Chciałbym przestać robić,
To, co właśnie robię;
Chciałbym, jak nic w świecie,
Kałamarz cisnąć o ścianę,
Przełknąć ości tkwiące mi w gardle,
By zrobić tam miejsce – na kującą trawę;
I gdzieś pośród tego
Dwie zielone kulki –
Po jednej w każdym rękawie.