Nigdy nie umarłbym
Za człowieka.
Na naostrzone bagnety,
Na włócznie i kilofy obmyte w truciźnie
Wrzuciłbym swego ducha jedynie
Za mundur,
Promień Słońca na matowiejącej powiece
I za świadomość
Ostatecznego końca
Mojego ciała.
Za ostateczną świadomość tego,
Że nigdy już nie pocałuję, nie dotknę, nie musnę.
Bo dziś – krztusząc się własną juchą,
Z przebitym jelitem
I zbitym szklanym płucem
Umieram –
Twarz naśladuje pył,
Okruchy i odłamki.
O niczym innym nie marze
Jak tylko, żeby
W ostatnim momencie,
W finale, w epilogu
Stać się rzeczą
Piękną –
Mozaiką,
Co kiedyś walczyła za Naród.