Pokorna modlitwa o proroczość świetlistych snów

S. J. K.

Nie zdziwiłbym się,
Gdyby nazwano mnie ślepcem,
Wszak dobrze wiem,
Iż tylko ślepiec mógłby nie dostrzec
Wszechobecnego Piękna.


Ślepocie,
Bierności na Słońce, 
Mogę próbować zaprzeczyć,
Lecz kiełkujących w glebie mej duszy kwiatów obsesji
Ukrywać i negować faktu ich istnienia
Przed nikim nie zamierzam.


Dzień w dzień wstaję,
Aby obcować ze Słońcem,
Błękitem i Horyzontem;


Wschód po wschodzie 
Wybudzam się z płomieni,
I jak feniks, co miliardowy już raz
Przebudza się otoczony przez gęstą woń siarki,
I miliardowy już raz
Widzi wewnętrzną część skorupy swej węglanowo-wapiennej celi,
Z której kiedyś, przebijając się dziobem przysypanym 
Sypką szarzyzną Zmartwychwstania
Po raz pierwszy ujrzał srebrny blask Piękna –
Jestem przerażony.


Parujący popiół przenika ze snu i miesza się z chłodem jawy,
Która jak wirus, jak choroba, jak ropiejący na ustach trąd,
Wpina się w moje, dopiero co wyplute przez łono chaosu, ciało.


Zachód po zachodzie
Śnię o rzeczach Legendarnych,
Wielkich, Jedynych.
Śniąc, spuszczam się na muliste wrzosowiska, przykryte przez perły –
Łzy wolno tlących się burzowych chmur,
Których przebite trzewia wystawione na powiewy barbarzyńskiego Wiatru,
Na skulonym z bólu Nieboskłonie,
Kurczą się i gniją;
A z ich ran wszerz rozpostartych,
Jak ze zdezelowanego kredensu,
Wypadają przezroczyste kryształy Wolności,
Które przy zetknięciu z ziemią
Przekonują się o Wzniosłości,
Jaką niesie ze sobą Istnienie.


Sam teraz stoję w deszczu,
Sam, Jedyny, Wielki.
Sam jeden w środku Lata,
Sam jeden w płomieniach,
I sam jeden naprzeciw Naturze
Stawiam następujące pytania:


„Dlaczego Człowiek
Może do końca pozostać pochodnią (dla) Ludu,
Jedynie we łzawej, pustynnej izolacji?


Czemuż, gdy płomień rdzę ściera 
I grzechy wyciska z ciała,
W całości pokrytego korozją, zepsuciem i złem,
Ludzkość widzi jedynie 
Agonie i cierpienie,
A nie tak, jak powinna –
Triumf?”


Ach!, czyż jako cały nasz Wielki Gatunek-Ludzki
Popadliśmy w aż tak głębokie odmęty szarości i strachu,
Że w Heroizmie próbujemy dopatrzeć się znamion logiki?


Żadna przecie to logika i sensowność
Nie ukształtuje Serca tak,
Jak mróz marcowej fali morskiej,
Lub jak to miedziane krzesiwo,
Co jak batuta tkwi w zamkniętej dłoni,
Czekając na jedno drobne drgnięcie,
Które przez krzyk i snopy światła,
Przebija zwęglone członki,
Tworząc tym samym drabinę
Pomiędzy Niebem a Ziemią,
Która zapuści swe korzenie w jednym, prostym,
Heroicznym  d r g n i ę c i u  k o n i e c z n o ś c i.


Drgnięciu,
Które po kilku kolejnych obrotach
W kalejdoskopie wschodów i zachodów Świadomości,
Zostanie przykryte przez mech i zarazki,
Gdzieś pośrodku ciemnego, grząskiego boru
Przeżywającego właśnie swój pierwszy, Dziewiczy Rozkwit;
I którego wydeptane sarnie ścieżki
Pochłoną nieświadomych niczego pielgrzymów
Nęconych chęcią wspięcia się Wyżej:


Wyżej, ponad ich samych.
Wyżej, ponad sam jeden Legendarny Fundament
Złocistej, grząskiej i jak pitny miód słodkiej
Drodze ku Wyższości.

S. J. K.
S. J. K.
Wiersz · 14 września 2024
anonim