Bolesnym cięciem rozdarto mi duszę;
błądziłam pośród ciemności i burz.
W chwilach zwątpienia samotnie cierpiałam,
patrząc bezsilnie jak toniesz w mroku.
Odważnie walczyłam z losem, bo wierzyłam…
Płakałam w milczeniu przekrzykując ciszę.
Szarym świtem przyszedł anioł śmierci
Targować się ze mną o okruchy bytu.
Sił mi nie starczyło, choć broniłam dzielnie;
bezsilnie patrzyłam jak konało życie.
Jak piasek przez palce umykało cicho,
tonąc w mroku cieniem zatrzymane w czasie.
Wolno biło serce złamane cierpieniem,
a gasło powoli, by raz jeszcze wzlecieć,
zostawiajac smutek, ból i udręczenie.
Czarna melancholia przyćmiła spojrzenie,
oddech coraz krótszy, jak łabędzi śpiew,
coraz rzadszy, słabszy, jeszcze raz głęboko
i cisza, czas płynął, przystanął i chłód…
Ciagle trzymałam jeszcze twoje zimne dłonie;
spocznij w ciszy wiecznej, gdzie jasności czas,
w objęciach anielskich, tam ból nie ma wstępu,
gdzieś, gdzie mieszka słońce spotkamy się znów.