Poszlibyśmy gdzieś,
Za miasto tam, gdzie busz,
Na jesień albo w zimę
Po papierosy lub struchlałe liście.
Jurnie by było i mgliście by było;
Na twoich ramionach bym stał,
A ty na moich byś stała,
I tak doszlibyśmy do maszyny Nieba,
Jak dwie strony tej samej monety.
Ale nie pójdziemy.
Spójności nie dostaniemy.
Bo ty tylko w tym wierszu istniejesz.
I choć kocham ciebie bardzo,
Bardziej niż ten i tamten haszysz,
To nie wzruszę się nawet,
Gdy zamknę szufladę
I ruszę w życie dalej.
Już zaraz odłożę na bok ciebie,
I twoje dziwne wspomnienie,
Aż w końcu, tak jak ty,
Będę myślał, że nie istnieję.
Więc chyba lepiej już teraz
Wyszeptać smętne "żegnaj"
Żegnaj, moja-nie,
Żegnaj.