Przychodzisz, choć wiem: cienka
i jałowa jest nowa skóra poematu.
Powracasz, lecz rozumiem: liche
stało się istnienie, które nie doczekało się
wczorajszego wieczora.
Lgnę do ciebie, tak jak smutek
lgnie do łez; rozpościeram senne złudzenia,
aby zrozumieć potęgę nienawiści.
Złamana w połowie, wystawiona
na nadludzką nowomowę,
znajduję ukojenie w samotności.
Czy odnajdziesz mnie, gdy ciało
stanie się wreszcie wymówką dla duszy?
Moje jutro, dotkliwie wymuskane,
okaże się pretekstem do wiary,
do ufności - przepadnie bez myśli,
bez nienasyconej pustki.
Poczuję w sobie ten wiatr,
za jakim bezsensownie się uganiam.
Odejdę za granicę zapomnienia, za linię,
dzielącą nas od strefy milczenia.