Pysznię się sercem, które wręczyłeś
mi z okazji trzydziestej czwartej rocznicy
samotności.
Chwalę się duszą, jaka - do bólu
unieruchomiona w ciszy - rozgląda się
za ciekawszym nieboskłonem,
za bliższą ziemią.
Pragnę pokochać strach, jątrzący się
w kącikach ust; usiłuję zrozumieć Twój cień,
Twoją mgłę, jaka ogarnia
sterane złudzenia,
nieparzyste uderzenia serca.
Osamotniona miłości, przyjdź,
zanim odszukam w sobie czas,
zanim pojmę życie, które znów spóźniło się
na rozpoczęcie.
Wstaję, podnoszę ziarenko strachu
ze zbyt żyznej gleby - nawet sentyment,
do bólu spowszedniały,
nie wygra z tęsknotą.
Rozwarstwiam się na pocałunki,
co przysporzą zmysłom dodatkowej litości.
Pielęgnuję w sobie dzisiejszy wieczór,
aby to, co nienazwane,
obróciło się przeciwko mnie.
Pewnego razu zginę;
powróci taka pora, kiedy obumrze
krajobraz, wniwecz obróci sekunda.