Światło nigdy więcej nie przyniesie
tych samych słów.
Ciemność nie da teraźniejszości,
w której mogłabym ukryć
pragnienia.
Moje ciało, otulone
zmiennocieplnym wiatrem,
ubrane w lekkomyślne mgły,
stygnie pokornie,
obraca się w ziarenko,
które aż do dziś zwiastowało miłość
i zaspokojenie.
Od dawna pragnęłam rozpoznać
w Tobie oddech zbyt odległy,
żeby mógł stać się ciszą.
Pewnego bezsennego poranka
powróciła samotność - obleczona
w całun, w cierpliwość
tak błogą, że ginie pode mną ziemia,
niebo staje się minioną
rzeczywistością.
Płynę, choć nie wiem,
która z gwiazd jest przewodniczką
dla mojej tęsknoty, jaka strona
świata należy do przeszłości.
Czy kiedykolwiek jeszcze odnajdę
w Tobie odrobinę melancholii,
by nasyciła utracony raj?
Czy dostrzegę drogowskaz,
co zaprowadzi mnie
ponad barykady świtu?
A może to nicość sprawi, że przebrzmi
we mnie Twój szept, modlitwa,
co nie zna słów?
Może podróż w nieznane
przyniesie mi Twoją miłość?