Nie, nie znam już nic; ani melancholii,
ani dwóch przypadkowych zdań,
przegryzionych w połowie
wielokropkiem.
Wszystko, co zielone i pokrzepiające,
stało się dotkliwie zamierzchłe.
Nie wiem, dokąd się udały
moje bezsenne pragnienia; nie wiem,
gdzie podziała noc,
śniąca pod powiekami gwiazd.
Pomyślałam: skoro najpiękniejsze łzy
pławią się w tęsknocie,
a samotność uczy
żyć dobrowolnie, to czy przyjdzie pora
na strach, na moją niepewność,
która każe mi być
prosto w oczy?
Czy objawi się świeża epoka,
co naniesie na ciało pocałunki,
zada kres temu,
co dotąd kochało się w obojętności?
Skruszony wieczorze, odszukaj
skrawek nieba, żebym składała na nim
głaz głowy; odnajdź rzeczywistość,
aby zadurzyła się w przypadkowym życiu,
w niewysłowionej modlitwie
o odrobinę szczęścia.
Przeglądam się w zwierciadle serca -
kłębi się pragnienie
tak zniewolone, że odszukam drogę
powrotną do skamieniałego ogrodu,
gdzie nie napotkasz spokoju,
nie odszukasz cierpliwości.