Małomówny wieczór wtula się
w moje zbyt jesienne serce.
Przysięga, złożona zbyt pośpiesznie,
przypomina kęs lęku,
jakim zwykłam żywić bezdomnych
i porzuconych.
Rozległe są połacie nadwrażliwości;
jeszcze gorsze smutki,
które karmię od niechcenia,
całkowicie przypadkiem.
Wzruszona po wierzchołek góry lodowej,
ogarnięta martwym blaskiem,
nie rozumiem tutejszych myśli,
nie pojmuję słów,
jakie ktoś zostawił
na dożywotnią pamiątkę.
Czuję tę ciszę - za nią podążałam
przez pierwsze rozdziały
wszechświata; jestem świadoma poranka,
dla którego śmiem obudzić się
bez ceregieli.
Nie mogę kochać Cię tak,
żeby samotność stała się pokarmem
dla zeschłych wspomnień,
żeby spokój ogarnął moje udręczenie.
Nie mogę zostać, żeby Twoja bliskość
stała się również moja.
Obiecuję, że przepadnę, jeśli staniesz się
przegadaną melancholią.