Odszukałam Cię na pobliskim
wysypisku ludzi.
Byłeś ubrany we łzy, niezbyt wytworne
i mocno znoszone.
U zetlałego serca
powiewał purpurowy sztandar
melancholii.
Długo szukałam dla Ciebie
właściwego snu - nie chciałeś odejść.
Ufałam, że wzejdziesz dla mnie
gwiazdą, o jakiej nie miałam pojęcia.
Moje ciało rozstąpiło się
dosadnie, zastanowiło się niebo,
ocknęła ziemia.
Nie czekałam na zbyt wiele - wystarczył
jeden jedyny wieczór,
kiedy gwiazdy śmieją się z cichych łez,
kiedy mrok przynosi skruchę,
bezsenność i unicestwienie.
Nie spodziewałam się czasu,
ufności, żalu.
Im głębiej Cię szukałam,
tym bardziej wątpiłam w powrót.
Nie umiałam zrekompensować Ci
mojej nadziei.
Nie potrafiłam zamilknąć tak,
aby nikt o tym nie wiedział.
Dziś, kiedy tak okrutnie brakuje nieba,
kiedy uklęknął świat -
usiłuję odnaleźć wykradziony cień,
przygarnąć niepewność
tak rzeczywistą, że gubię się
we własnych łzach.
Serce skazało mnie na dożywocie,
litość - przekonała
do rozrachunku sumienia.