Odnalazłam w Tobie ten rodzaj ciszy,
który dobiega końca z krzykiem.
Odszukałam pośród wzgardzonych mgieł
to jedyne słowo, co przynosi
zniecierpliwienie i urodzaj.
Jestem po tej samej stronie tęczy;
pośród iluzji, przed którymi umyka
mój strach.
Nie potrafię żyć tak,
aby samotność łasiła się
do moich nadgarstków;
nie umiem zmuszać serca do biegu,
gdy łzy są kryształowe,
tak buńczuczne.
Pogrążam się w ubóstwie Twej krwi -
czy ciało zdoła uniknąć
niechcianego?
Czy zmierzch obróci się wniwecz,
aby oszukać zamyślony los?
Przywdziewam znów znoszony uśmiech,
boleśnie bliski łzom;
ubieram się w senność poranka,
aby odkryła lepszą przyszłość,
korzystniejsze jutro.
Przeklinam przepaść, która zagarnia brzegi;
wypieram się szaleństwa,
co skrywało się dotąd
na poddaszu rzeczywistości.