Krążą imiona i nazwiska
ludzi tak ważnych jak ich sprawy
aż z serca wiru pieniądz tryska
gdy kapitalizm jest łaskawy
I dzień uderza jak w kołatkę
puls jego w swoim czuję słyszę
Fabryka zgrzyta jakby w kratkę
jak kapitalizm przed kryzysem
Udaje smoka chrapiącego
kiedy maszyny powtarzają
skręty z hałasu stalowego
a ludzie w środku je spalają
Razem ze świtem echo znika
wchłonięte w serca jak ptak w oddali
ale maszynom z ich języka
myśmy ich sensu nie sczytali
I znów pędzimy na orbitę
pieniędzy? seksu? Boga? pracy?
Pusta fabryka będzie mitem:
raz sen krzepiącym – raz snem rozpaczy