Panna Nikt

Paranoja

Gdybyś kiedyś
mnie szukał
zeroosiem
dwadziewięć

(Adres się
zmienił
małpa
zamiast kodu)

Gdybyś chciał
to napisz
list
asica osiempięć
małpa
wupekropkapeel

Chcesz to
zadzwoń
sześćzerodziewięć
czteryjedenjeden
dziewięćjedenpięć

(Jeśli masz pakiet
darmowych esemesów
to napisz
że kochasz
że tęsknisz)

Gdybyś chciał
pogadać na
gie gie
pięćdwadwa
dziewięćtrzycztery
lub
na IRC
to szukaj
pod P
jak
PARANOJA

(Choroba psychiczna
charakteryzująca się
usystematyzowanymi
urojeniami)

Gdybyś chciał
się nauczyć
niepojętności
zbędnych marzeń
ironii
Przyjdź
Pożyczę Ci
moje skrzydła
Paranoja
Paranoja
Wiersz · 16 kwietnia 2002
anonim
  • Mab
    Wszystko oprocz końca jest niezaspecjalne....

    · Zgłoś · 22 lata
  • anonim
    Bartosz Jeglejewski
    bardzo mi się podoba, porusza ważny problem, przejrzyście napisany

    · Zgłoś · 22 lata
  • Alan
    A nawet to ciekawe, tak to jest jak się czeka na znak od kogoś kogo darzy się specjalnym wyjątkowym uczuciem. Gratuluję pomysłu ... internetowego. Nowoczesna Poezja ... niezły pomysł.

    · Zgłoś · 22 lata
  • anonim
    Lord_Torick
    Ciekawe, trochę mącące, ale ciekawe, bardzo interesujący pomysł

    · Zgłoś · 22 lata
  • AandT
    ostatni wers jest BARDZO DOBRY!!!
    szkoda ze sam na to nie wpadlem...
    reszta, hmm, no nie wiem z ta nowoczesna poezja - sam zaczekam.
    Ale tak ogolnie musze przyznac, ze podoba mi sie.

    · Zgłoś · 22 lata
  • anonim
    torick
    Hmm... nowoczesna poezja, zastanawiam się w jakim kierunku ona powędruje. Mam nadzieję, że wiersze starego typu nie odejdą w zapomnienie. Ale to już zalerzy od naszego pokolenia ;-)

    · Zgłoś · 22 lata
  • Mariusz Przybysz
    A podobno cywilizacja, technika, wynalazki są dla ludzi. Miały ułatwić życie, dać trochę wolnego czasu na to co naprawdę się liczy, na kontakt z drugim człowiekiem...
    A tak na marginesie, czy to nie ironia, że nawet poezja jest "współczesnie" "emitowana"?

    · Zgłoś · 22 lata
  • nikt
    I o to właśnie chodzi.

    · Zgłoś · 21 lat
  • Anonimowy Użytkownik
    Mojo jojo
    a dupa tami tam dupa cholera

    · Zgłoś · 20 lat
  • Anonimowy Użytkownik
    gugi
    Dwaj młodzi biznesmeni szukają swojej szansy. Zamiast niej spotykają człowieka, który postanowił skorzystać na ich łatwowierności. Postawił warunki, oni je odrzucili i próbowali zapomnieć o popełnionym błędzie. On pamiętał. Prośbą i groźbą, szantażem i łagodną perswazją próbował wymusić na nich spłatę wyimaginowanego długu. Nie sposób się od niego uwolnić. Chyba że...

    Cała Polska...
    Gostek (2003-10-08)
    Film polski i o Polsce, o tych, którzy marzą o własnej firmie i w miarę dużej kasie... Tak po krótce można by opisać to, z czym się tu stykamy. Problem jednak jest nieco głębszy. Pojawia się bowiem tytułowy "dług". Dług nieistniejący, wyimaginowany, ale za to do zapłaty. Wiadomo: dać komuś dłoń to weźmie całą rękę lub inaczej zapłacić haracz raz to będzie się płąciło zawsze... Taką tu mamy niestety sytuację, sytuację często spotykaną w naszych polskich realiach, może nie zawsze w takiej postaci, ale wyczuwalną. Ktoś wreszcie się nie bał i zrobił o tym film. I dobrze się stało, a pomysł niektórych, że produkcja ta stała się inspisacją dla innych pokrzywdzonych do załatwienia sprawy w sposób podobny do przedstawionego jest po prostu niedorzeczny. Można również zastanawiać sie tu, czy głowni bohaterowie postąpili właściwie zabijając swoich oprawców, czym się kierowali, że byli aż tak zdesperowani... Ale w końcu to gdzie mieli szukać pomocy??? Lub inaczej, gdzie mieli się schować, gdzie mieli zacząć nowe życie idlaczego mieliby uciekać przed bandytami do końca życia i zawsze do ostaniego grosza. Sytuacja przedstawiona w filmie zdaje się być nieprawdopodobna, a jednak jest prawdziwa, jak najbardziej prawdziwa. Jestem pewnien, że nie takie cuda się w naszym pięknym kraku wyprawiają, a film ten jest tylko wierzchołkiem góry lodowej...



    dlug



    Dług jednym z nielicznych filmów w ostatnich latach, który naprawdę zrobił na mnie duże wrażenie. Opowiada on autentyczną historię wydarzeń z przed kilku lat, morderstwa pewnego biznesmena i jego ochroniarza. Dlaczego niby ten film jest taki dobry, a może ze względu na swój niebanalny scenariusz i sposób przedstawienia tematu. Nie ma tutaj pełno przekleństw lub kiepskich polskich efektów specjalnych ani dużej ilości wulgaryzmów. Film opowiada historię kilku przyjaciół, którzy chcąc rozkręcić interes (mają zamiar sprzedawać w Polsce skutery). Niestety by interes wypalił muszą mieć fundusze na jego rozpoczęcie. Banki odmawiają im porzyczki. Wydaje się, ze interes nie wypali dopóki nie spotykąją Geralta biznesmena, który oferuje im pomóc i niestety tu zaczynają się wszystkie kłopoty. Gra aktorska jak na polskich aktorów jest naprawde swietna (zwłaszcza rola Geralta)- kunszt aktorski od miłego uczynnego biznesmena do swojego prawdziwego oblicza. Świetnie też swoją rolę zagrał Rober Gonera. Film naprawdę tematykę potraktował bardzo poważnie nie robiąc z tego filmu u super przestępcach, czy super bohaterach, ale o zwykłych ludziach, którzy zachowują sie w taki właśnie spób w sytuacji, która ich spotkała( dobrze widać rysujące się portrety psychologiczne postaci). Film jest naprawdę jedna z lepszych polskich produkci ostatnich lat i stał się podstawą do apelacji wyroku. Niestety bez rezulatau. Patrząc na to co zrobili główni bohaterowie sam nie wiem jak bym się zachował na ich miejscu. Bardzo gorąco go polecam, bo warto, a mówi się, że u nas nie da się nakręcić czegoś z polotem - jednak się da

    Wstrząsająca kronika współczesnej Polski, studium psychicznego terroru, obraz upadku wewnętrznych struktur obronnych naszego społeczeństwa, a przede wszystkim brutalny w swej bezpośredniości zapis tragedii człowieka. Wiele nazw, za którymi nie kryje się jedynie celuloidowa fantazja, ale rzeczywisty, ludzki dramat. Wychodząc z kina, czy wyłączając magnetowid, nie możemy oprzeć się wrażeniu, iż Jerzy Morawski stworzył jedynie fikcyjny świat, lecz pozostaje w nas przekonanie, że autor oparł swój scenariusz w głęboko osadzonych, polskich realiach. Mimo tego, wielu widzów potraktowało końcowe napisy (o tym, iż bohaterowie "Długu" zostali skazani na kary 25. lat pozbawienia wolności i przebywają w więzieniu), jako nierzeczywisty absurd mający postać tandetnego chwytu reklamowego. Nie przekonał ich również napis wyświetlony na początku, że film powstał na podstawie autentycznych wydarzeń. Wielu nie było w stanie uwierzyć, że nasza rzeczywistość może być aż tak bezduszna, państwo aż tak słabe, a sprawiedliwość aż tak ułomna. Wielu nie wierzy w to do dziś. Zanim obejrzałem dzieło Krzysztofa Krauze przyjaźniłem się już od lat ze Sławkiem Sikorą - pierwowzorem postaci filmowego Stefana. "Dług" nie zrobił na mnie aż tak piorunującego wrażenia, jak stało się to w przypadku moich znajomych. Cóż - wielokrotnie słyszałem tę historię z ust samego uczestnika dramatu. Mimo, że przebój kinowy nie wniósł nic nowego w znaną mi historię, to jednak pozwolił spojrzeć na nieszczęście Sławka Sikory i Artura Brylińskiego z pewnego dystansu, spojrzeć oczyma obcego człowieka, jakim z pewnością pozostaje reżyser i scenarzysta. Konwencja filmu zakłada retrospekcję wydarzeń. Już na samym początku wiemy, jak się zakończy. Wczesna wiosna, drzewa bez liści, ponuro, zimno, szaro... W tej scenerii policja wyławia z Wisły nagie ciało mężczyzny pozbawione głowy. Zdawałoby się, że Krauze epatuje makabrą, stosuje tanie chwyty zaczerpnięte wprost z hollywoodzkiej tandety kategorii D. Jednak wraz z rozwojem wydarzeń - im bliżej zakończenia, tym bardziej - zdajemy sobie sprawę, że reżyser postanowił odkryć przed nami nagą prawdę, a w związku z tym pozbawił film upiększeń, zawoalowanych znaczeń, niedopowiedzianych kwestii. Zwłoki to zwłoki – tak właśnie wyglądają. Powrót do czasu sprzed trzech miesięcy (w rzeczywistości musielibyśmy się cofnąć o trzy lata - tyle bowiem trwała gehenna bohaterów dramatu), mimo pozornej sielanki, pozostawia nas w nastroju ledwie wyczuwalnej grozy, swoistego napięcia czającego się na granicy świadomości. Nie ma znaczenia, że oglądamy codzienne życie dwóch młodych, prężnych biznesmenów, poznajemy ich plany na przyszłość, narzeczone - wiemy, że finałem (czyżby?) będzie brutalne morderstwo i zatopione w Wiśle, okaleczone ciało człowieka. Dobre zdjęcia Bartka Prokopowicza, kamerą "z ręki", pogłębiają nerwowy nastrój, a jednocześnie sprawiają, iż widz mocniej utożsamia się z postaciami i wydarzeniami; niejako staje się ich naocznym obserwatorem. Na naszych oczach rozkręca się spirala przemocy. Bezwzględny bandyta (doskonała rola Andrzeja Chyry) poddaje młodych, przeciętnych ludzi coraz to większej presji żądając haraczu za fikcyjny "dług". Adam (w rzeczywistości Artur Bryliński – gra go Robert Gonera) prosi o pomoc policję i prokuraturę. Niestety - bezskutecznie. Czyżby zawiniło ułomne prawo? A może do takiej błahostki nie warto angażować stróżów porządku publicznego? Ironizując - kto słyszał, by w Polsce (przynajmniej w owym czasie) istniał handel kobietami, albo porywano je do tureckich domów publicznych? Ot, jakieś wzajemne porachunki szczeniaków... To właśnie w tym momencie społeczeństwo odwróciło się po raz pierwszy od Sławomira Sikory (Jacek Borcuch) i Artura Brylińskiego. Od tej chwili strach zaczyna paraliżować swe ofiary. Unikasz znajomych, gdyż nie chcesz narażać ich na niebezpieczeństwo, chronisz bliskich nie mówiąc im prawdy, porzucasz przyjaźnie, związki emocjonalne, zrywasz kontakty, popełniasz drobne oszustwa, kłamiesz, zmieniasz się w zaszczute zwierzę - zrobisz wszystko, by wydostać się z matni. To jednak niemożliwe. Obserwujesz wydarzenia i masz wrażenie, że uczestniczysz w klasycznej tragedii greckiej – cokolwiek uczynisz, i tak postąpisz źle; nie dość tego – los sprowadzi na ciebie nieuchronną karę. Podobnie brak działania jest wyborem – niestety równie nieprawidłowym. Oprawca coraz mocniej zaciska ci na gardle pętlę, wie, że niszczy twoje kontakty (np. zmusza do pożyczek wśród znajomych, których nie jesteś w stanie zwrócić w terminie), jest świadomy twojego strachu, i dba o to, by nieustannie narastał. Izoluje cię, byś nie miał do kogo zwrócić się o pomoc. Młodzi ludzie nigdy nie wiedzą, kiedy Gerard stanie na ich drodze. Wciąż czekają na cios. Paradoksalnie - pojawianie się bandyty przynosi niemal ulgę. Oprychowi jednak wciąż mało... Z psyche człowieka jest jak ze struną. Poddaje się napięciu do pewnego stopnia, jednak kiedy zbyt mocno szarpniemy - niechybnie pęknie. Podobnie rzecz miała miejsce w przypadku bohaterów "Długu". Gerard zmusił ich do złamania prawa (czeki, kradzież), odebrał godność, bliskich, a przede wszystkim pozbawił nadziei. Myślę, że właśnie to przypieczętowało jego los. Młodzi biznesmeni, a właściwie już bezwolni desperaci, postanowili uchwycić się ostatniej - w ich mniemaniu - szansy, jaką jest bunt przeciwko oprawcy. Tak naprawdę nikt nie planował zabójstwa Gerarda. To miała być tylko nauczka, pobicie, desperacka obrona osaczonego zwierzęcia, które nie widząc szansy dalszej ucieczki kąsa na oślep - odruchowo, pod wpływem atawistycznego lęku przed śmiercią. A przecież egzystencja Sławka i Artura została sprowadzona jedynie do pierwszego prawa biologii - przeżyć za wszelką cenę. Rzeczywiście uratowali swoje życie... ale jakież to pyrrusowe zwycięstwo. Jak wielkiemu natężeniu zła i presji należy podać normalnego, wrażliwego młodzieńca, by przemienił się w okrutnego zabójcę? Jak wiele bólu musi on w sobie nosić, by w amoku poważyć się na odcięcie głowy od martwego ciała - przy czym jest to czynność, która pozostaje całkowicie irracjonalna zarówno dla nas, widzów, jak również i samych sprawców zbrodni? Wreszcie, jak wiele cywilnej odwagi musi drzemać w tych mężczyznach, skoro dobrowolnie zgłaszają się na policję przerażeni zbrodnią, której dokonali? Gdyby postąpili jak prawdziwi bandyci, ta sprawa do dziś pozostałaby niewyjaśniona; leżałaby gdzieś tam w policyjnych archiwach. Krzysztof Krauze ich nie usprawiedliwia, jest daleki od wybielania postaci. Jego film okazuje się być surowym paradokumentem i twórca nawet nie próbuje stanąć po czyjejkolwiek stronie. Ocenę pozostawia nam, sprawia, że w powietrzu zawisa niewypowiedziane pytanie – „co ty byś zrobił w takiej sytuacji”? Klasyczny dylemat, który nie ma rozwiązania. Każdy wybór jest krokiem w przepaść. Zrobiłbyś tak samo, jak Artur i Sławek? Nie dosyć, że trafiłbyś w rezultacie na ćwierćwiecze do więzienia, do ludzi, przed którymi się broniłeś, to w dodatku do końca życia musiałbyś nosić w sobie piętno mordercy. Straszna rzecz. Może poszedłbyś jeszcze raz na policję? Owszem, to też jakieś rozwiązanie. Tyle tylko, że twoje ciało gniłoby potem gdzieś w lesie, może obok zwłok narzeczonej? Albo uciekł z kraju. Jednak co z rodziną, dziewczyną? Czy zwiedzałbyś potem wszystkie tureckie burdele w Niemczech poszukując kogoś, kogo kochasz? Albo płakał daleko od matki, ponieważ wyrządzono jej krzywdę? Może powiesz, że wolałbyś sam zginąć, ale nie zabiłbyś człowieka? Tego nie wiesz – tak ci się teraz wydaje. Nigdy nie stawałaś w takiej sytuacji i na całe szczęście nie musiałeś wybierać. Zresztą Artur i Sławek nie mogli już podejmować decyzji – wszystko to działo się poza ich kontrolą, niemal poza świadomością. Jedynie biegły sądowy podczas procesu znalazł optymalne – wg niego – rozwiązanie. Zeznał, że na ich miejscu skoczyłby pod pociąg… Zrozumiałem, że reżyser nie epatuje zbrodnią - jak w pierwszej chwili pomyślałem - a jedynie zdaje się mówić: "Takie jest cholerne życie, czy tego chcemy, czy nie. Myślisz, że jesteś taki bezpieczny? Przewidywalny? Uczciwy? Nie... chłopcy byli tacy sami jak ty. Pamiętaj, że ty również możesz mieć kiedyś dług". I ta świadomość - jako widza - najbardziej mnie przeraża. Zdawałoby się, że niskobudżetowy film nie może konkurować z polskimi "superprodukcjami", jak "Pan Tadeusz", "Ogniem i Mieczem", et caetera, a Krzysztof Krauze z postaciami-legendami formatu Andrzeja Wajdy. Debiutujący, nikomu nieznani aktorzy młodego pokolenia zmierzyli się z ekranowymi zwierzętami i wyszli zwycięsko z tej potyczki. Polski "oskar" - statuetka gdańskich "Złotych Lwów" - przypadła mało znanemu reżyserowi wywołując złość i frustrację u wielkich polskiej kinematografii. Okazuje się, że do powstania znakomitego filmu, nie potrzeba bajońskich - jak na polskie warunki - sum, znanych i lubianych aktorów, którzy już samym nazwiskiem przyciągają widzów do kin lub przed ekran telewizorów, ani reżyserów o uznanym już dorobku kinematograficznym. Zbędne są hollywoodzkie efekty specjalne, szaleńcze pościgi po ulicach miast, nieuzasadnione fabułą eksponowanie nagości atrakcyjnych aktorek. Liczy się dobry pomysł (a czyż życie nie jest najlepszym scenarzystą?), rzetelna praca z kamerą i kunszt zarówno reżysera, jak również aktorów. Abstrahuję teraz od faktu, że przyjaźnię się ze Sławkiem Sikorą, pierwowzorem postaci z recenzowanego przeze mnie filmu. Właściwie owa znajomość raczej skłania mnie do nieco bardziej krytycznego spojrzenia na dzieło Krzysztofa Krauze. Mam jednak świadomość, iż nie sposób w ciągu półtorej godziny opowiedzieć szczegółowo tej tragedii, nie sposób nawet zaznaczyć wszystkich wątków. "Dług" ograniczył się do najistotniejszych wydarzeń i, w sposób godny miana jednego z najlepszych polskich filmów ostatniej dekady XX wieku, opowiedział historię, która może stać się udziałem każdego z nas. Znajdziemy w nim cenny przykład wysokiej klasy europejskiego kina. I jeszcze na zakończenie być może zbyt długiej recenzji pozostaje pewna dygresja. Otóż Sławomir Sikora i Artur Bryliński nadal pozostają w więzieniu. Od niemal dziewięciu lat pokutują za czyn, którego się dopuścili. Sąd nie dopatrzył się w ich przypadku okoliczności łagodzących... Skazując młodych mężczyzn na ćwierćwiecze, społeczeństwo opuściło ich po raz drugi. Historia opowiedziana w filmie nie ma swojego zakończenia, nie w realnym świecie, w jakim funkcjonujemy każdego dnia. Nie jest to tym bardziej happy end. Jednak niedawno zapłonęło światełko w mrocznym tunelu, które pozwala mieć nadzieję, że być może wkrótce koszmar młodych biznesmenów - och! zapominam, że już postarzeli się za więziennymi murami - dobiegnie końca. Grupa młodych ludzi z Gdańska stworzyła witrynę internetową poświęconą Sławkowi Sikorze (www.dlug.org.pl). Można tam znaleźć autentyczne fotografie pierwowzoru postaci Stefana, przedruki z gazet poruszające tę głośną historię, opublikowany na stronie pamiętnik pisany w więzieniu, opinie wielu znanych ludzi. Przede wszystkim zaś, każdy internauta może podpisać się pod apelem do Prezydenta RP o udzielenie aktu łaski ludziom, na podstawie których życiorysów powstał "Dług". Starania o abolicję popiera również Stowarzyszenie Przeciwko Zbrodni im. Jolanty Brzozowskiej reprezentowane przez Krzysztofa Orszagh\'a. Chciałbym, aby społeczeństwo nie pozostawiło Sławka (i Artura) po raz trzeci samych sobie. Za pierwszym i drugim razem - nie mieliśmy na to wpływu. Teraz każdy z nas może pomóc, lub pozostać obojętny na zło, poddać się panującej na ulicach znieczulicy. Gdyby Sławek Sikora pozostawał dla mnie nieznanym, obcym człowiekiem, również i wtedy, bez wahania, złożyłbym podpis pod petycją do Prezydenta. Po prostu nie jestem i nie chcę być współczesnym Piłatem.



    dekalog1



    Krzysztof Kieslowski to osoba, ktorej nie można nie znac. Nie każdy interesuje się kinem, ale o jego tworczosci po prostu wypada cos wiedziec. Tak jak wielu nie interesuje się muzyka klasyczna, a wie, kim byli Chopin czy Mozart, tak nawet ci, których jedynym kontaketem z kinem jest brazylijska telenowela, powinni wiedziec, kim był Krzysztof Kieslowski. Dlaczego? Bo to tworca wybitny, wielki rezyser i scenarzysta, prawdziwy wizjoner kina, doceniony nie tylko w Polsce ale i na calym swiecie. Stanowi on jakby wizytowke polskiej kinematografii, jest jej ambasadorem, choc już nigdy nie stworzy nowego dziela. Jednak nadal w roznych zakatkach globu odbywaja się przeglady jego tworczosci, a filmy Kieslowskiego nadal oddzialywuja na wspolczesnych tworcow kina. Bez watpienia jego najslynniejszym dzielem jest ‘Dekalog’. I wlasnie w tym miejscu chcialabym zamiescic kilka moich refleksji dotyczacych pierwszej jego czesci, czyli tej dotyczacej przykazania ‘Nie będziesz miał bogow codzych przede Mna’. To co mnie najbardziej uderzylo w tym filmie, to fakt, jak wiele można przekazac poslugujac się bardzo niewielkimi srodkami wyrazu i muzyka. Nie ma tu zadnych technicznych fajerwerkow. W centrum znajduje się to, co najwaznejsze: czyli scenariusz i aktorzy. Sa wiec dlugie zblizenia, sugestywne zdjecia i oczywiście wspaniale ilustrujaca wszystko muzyka. O czym jest ten film? Przede wszystkim to ostrzezenie przed nadmierna, niemal bezgraniczna wiara w mozliwosci techniki. Ktos moglby stwierdzic, ze kojarzy mu się to z ‘Matriksem’. Tak, tez o tym pomyslalam. Ale w ‘Dekalogu I’ problem ten przedstawiony jest bez komputerowych sztuczek, ale przez to nabiera wiekszej glebi i wiarygodnosci. O ilez latwiej utozasamic się z bohaterem – przecietnym czlowiekiem niż jakims superherosem. Kieslowski zmusza do zastanwienia się i reflekscji nad wspolczesnym swiatem, a przeslanie jego filmu z czasem wcale się nie deaktualizuje. Wydaje mi się, ze jest wrecz odwrotnie: staje się coraz bardziej dramatyczne w swiecie galopujacej techniki. Oczywiście, skoro cala seria zostala oparta na Dekalogu, to nie moglo zabraknac w filmie Boga. I ten aspekt dziela jest dla mnie najbardziej kontrowersyjny. Otoz Bog nie jest pokazany tu jako milujacy Ojciec, ale jako surowy sedzia, który ukaze kazdego, kto sprzeciwi się jego woli. Po obejrzeniu ‘Dekalogu I’ pierwszym skojarzeniem, jakie mi się nasunelo było to, ze Bog postapil z glownym bohaterem niesprawiedliwie. Dlaczego wybral dla niego taka kare? Dlaczego jego syn musial zginac, skoro niczym nie zawinil? Przeciez przez jego smierc cierpieli także inni, zupelnie niewinni ludzie. Na te pytania do dzis nie umiem sobie odpowiedziec. I pewnie nigdy nie będę umiala. Ale to jest jeszcze jeden dowod wielkosci tego dziela: nie pozwala ono o sobie zapomniec i co jakis czas powraca jak bumerang. Taki wplyw na widza może mieć tylko kino na najwyzszym swiatowym poziomie.

    Składający się z dziesięciu części "Dekalog" trudno nazwać serialem. Nie ma tu ciągłości zdarzeń, akcji, różni są bohaterowie - jedynym człowiekiem pojawiającym się we wszystkich częściach jest tajemniczy nieznajomy grany przez Artura Barcisia. Wspólne jest za to miejsce akcji - ogromne, bezosobowe osiedle - sypialnia na warszawskim Urysnowie. Przytłaczające wielkością, niemal jednakowe bloki, ciasne mieszkania, w których rozgrywają się różne - mniejsze i większe dramaty ludzkie. Poszczególne historie opowiadane przez "Dekalog" odpowiadają swoją fabułą treściom niesionym przez kolejne przykazania. Trzeba jednak podkreślić, że Kieślowski i Piesiewicz nadali im formułę możliwą do przyjęcia przez każdego widza - niezależnie od światopoglądu i przekonań religijnych.K. Kieślowski:Jak było z "Dekalogiem"? Powiem może kilka słów o ogólnej sytuacji, w jakiej ten cykl projektowaliśmy.W kraju panował chaos i bałagan - w każdej dziedzinie, w każdej sprawie i w prawie każdym życiu. Napięcie, poczucie bezsensu i pogarszających się czasów było wyczuwalne. Na świecie - zacząłem już trochę wyjeżdżać - też obserwowałem niepewność. Nie myślę nawet o polityce, ale o zwykłym,

    codziennym życiu. Pod uprzejmym uśmiechem wyczuwałem wzajemną obojętność. Miałem dojmujące wrażenie, że coraz częściej oglądam ludzi, którzy nie bardzo wiedzą, po co żyją. Pomyślałem więc, że Piesiewicz ma rację, choć to bardzo trudne zadanie. Trzeba nakręcić Dekalog.Pomyślałem więc, że jeśli napiszemy dziesięć scenariuszy i zaproponujemy je telewizji jako cykl pt. "Dekalog" - dziesięciu młodych ludzi będzie mogło zrobić swój pierwszy film. Przez jakiś czas ta myśl napędzała prace nad tekstami. Dopiero później, kiedy pierwsze wersje scenariuszy były już gotowe, egoistycznie zrozumiałem, że nie chcę oddawać ich nikomu. Kilka polubiłem i zrobiło mi się ich żal. Miałem ochotę wyreżyserować te filmy i stało się jasne, że zrobię wszystkie dziesięć.(...)Dekalog jest próbą opowiedzenia dziesięciu historii - fikcyjnych albo fabularnych, takich, które zawsze mogą się zdarzyć w każdym życiu - o dziesięciu czy dwudziestu osobach, które dziś, w tej właśnie szarpaninie, na skutek takiego a nie innego zbiegu okoliczności nagle zdają sobie sprawę, że kręcą się w kółko. Że nie realizują tego, co naprawdę chcą. (...) Chcieliśmy więc zaczynać każdy film w ten sposób, żeby bohater został wybrany przez kamerę w jakimś sensie przypadkowo, jako jeden z wielu. Był więc pomysł ogromnego stadionu, na którym spośród stu tysięcy twarzy zbliżalibyśmy się do jednej. Był i taki, żeby kamera zatrzymywała się na kimś w tłumie

    przechodniów, wyławiała go i prowadziła potem przez cały film. W końcu zdecydowaliśmy się umieścić akcję "Dekalogu" w dużym osiedlu mieszkaniowym z tysiącami podobnych okien widocznych w kadrze. To jest niby najpiękniejsze z nowych osiedli mieszkaniowych w Warszawie, dlatego je wybrałem. Wygląda dość okropnie. Można sobie wyobrazić, jakie są te inne. Bohaterów łączy to, że mieszkają w jednym osiedlu. Czasem się spotykają. Pytają: "Mogę pożyczyć szklankę cukru?"(...)Jest ten gość, co się kręci po wszystkich filmach. Nie wiem, kto to jest. To jest facet, który przychodzi i przygląda się. Nam się przygląda, naszemu życiu. Nie jest z nas specjalnie zadowolony. Idzie, przygląda się i idzie dalej. Nie ma go w numerze siódmym, ponieważ go bardzo źle nakręciłem i musiałem powycinać. I nie ma go w odcinku dziesiątym.Nie było tego faceta w scenariuszu na początku. Mieliśmy w Zespole kierownika literackiego - Witka Zalewskiego - bardzo mądrego człowieka, do którego miałem i mam ogromne zaufanie, i wtedy kiedy pisaliśmy scenariusze "Dekalogu", on zawsze mi mówił:-Czegoś mi tutaj, panie Krzysztofie, brakuje. Czegoś mi brakuje.-Ale czego, panie Witku? Czego?

    -Wie pan, nie potrafię panu powiedzieć czego, ale czegoś mi brak. Czegoś w tych scenariuszach nie ma.I tak gadaliśmy, gadaliśmy, gadaliśmy i w końcu on mi opowiedział taką anegdotkę o pewnym pisarzu polskim, który się nazywał Wilhelm Mach.Otóż ten Mach był na jakiejś projekcji filmowej. I po jej zakończeniu mówi:-A mnie się ten film bardzo podobał. Zwłaszcza taka scena na cmentarzu. Podobał mi się ten facet w czarnym garniturze na pogrzebie.-Przepraszam pana bardzo, ale tam nie było faceta w czarnym garniturze - mówi reżyser.Na to Mach:-Jak to nie było? Przecież stał po lewej stronie kadru, w bliskim planie, w czarnym garniturze, w białej koszuli, w czarnym krawacie. Potem przeszedł na prawą stronę kadru i oddalił się-Nie było takiego faceta - odpowiada reżyser.-Był. Ja go widziałem. I mi się to w tym filmie najbardziej podobało - upierał się Mach. W dziesięć dni potem umarł.(...)A więc Witek Zalewski opowiedział mi tę anegdotę, to zdarzenie, i zrozumiałem, czego mu brakuje.

    Brakowało mu właśnie faceta w czarnym garniturze, którego nie wszyscy widzą i o którym nawet reżyser nie wie, że się znajduje w filmie. Niektórzy go widzą, jak patrzy, przygląda się. Nie ma wpływu na to, co się dzieje, ale stanowi swego rodzaju znak czy ostrzeżenie dla tych, którym się przygląda, jeżeli go dostrzegają.reżyseria: Krzysztof Kieślowskiscenariusz: Krzysztof Kieślowski, Krzysztof Piesiewiczmontaż: Ewa Smalscenografia: Halina Dobrowolskamuzyka: Zbigniew Preisnerkierownictwo produkcji: Ryszard Chutkowskiprodukcja: Telewizja Polska, Zespół Filmowy "Tor", Sender Freies (Berlin Zach.), laboratorium i atelier WFD1989r.




    trzy kolory




    Młoda kobieta, Julie, traci w wypadku samochodowym męża i jedyną córkę. Mąż był wybitnym kompozytorem, pracował przed śmiercią nad utworem muzycznym, który miał być wykonywany w czasie wielkiego, europejskiego święta jednocześnie w 12 europejskich stolicach. Pogrążona w rozpaczy Julie odrzuca wszystko, co ma związek z dotychczasowym życiem, zostawia luksusowy dom na wsi i przenosi się do mieszkania w Paryżu, nie podając jednak nikomu nowego adresu. Z pozostawionych w dawnym domu rzeczy zabiera tylko sznur niebieskich szklanych kulek, które wisiały w pokoju córki. Poza jedną nocą spędzoną z zakochanym w niej współpracownikiem męża Olivierem, zresztą łudząco do niego podobnym, nie widuje nikogo. Z obowiązku odwiedza swą sklerotyczną matkę, która już jej właściwie nie poznaje. Podczas jednej z takich wizyt Julie oznajmia matce: "Będę teraz robić to, co chcę: nic. Nie chcę wspomnień, rzeczy, przyjaźni, miłości ani przywiązania. To wszystko pułapka". Zgodnie z tą deklaracją Julie żyje z dnia na dzień: chodzi do kawiarni, pływa w basenie, zawiera znajomość z nową sąsiadką - osobą lekkich obyczajów, ale stara się w nic nie angażować, o niczym nie pamiętać, jakby w nadziei, że radykalnym zerwaniem z przeszłością zagłuszy tkwiący w niej ból po stracie najbliższych. I nagle pewnego dnia dowiaduje się, że nie była jedyną kobietą w życiu swego męża. Miał on przyjaciółkę, którą kochał i która oczekuje teraz jego dziecka. Julie spotyka się z nią i przekazuje jej dom, którego pełnomocnik nie zdążył jeszcze sprzedać.

    Postanawia też przerwać swoją pustą egzystencję.Pomysł filmu zrodził się wkrótce po zakończeniu prac nad "Dekalogiem", a tytułowe trzy kolory nawiązują do barw francuskiej flagi i haseł Wielkiej Rewolucji Francuskiej: Wolność, Równość, Braterstwo. Julie próbuje bowiem uwolnić się od cierpienia, od wspomnień, znaleźć rację bytu w pustce, którą wybrała, zbudować sobie nową rzeczywistość, niezależną od przymusów, hierarchii wartości, nawet uczuć. Bohaterka porusza się po otaczającej ją rzeczywistości zastanawiając się, jak może w ogóle żyć po tym, co jej się przydarzyło. Stopniowo odkrywa jednak, że z tym żyją wszyscy: nawet jeśli nie przeżyli katastrofy, odczuwają jakiś dojmujący brak. Zapełniają tę pustkę religią, sztuką, seksem. Ale ona nadal istnieje. Więzią, która łączy nas z życiem okazuje się u Kieślowskiego miłość. "Niebieski" okazał się filmowym wydarzeniem. Obsypano go nagrodami na festiwalu w Wenecji: Złoty Lew dla najlepszego filmu, nagroda dla najlepszej aktorki (Juliette Binoche) i za zdjęcia (Sławomir Idziak). Otrzymał ponadto trzy Cezary (dla najlepszej aktorki, za dźwięk i montaż). Krytycy zgodnie podkreślali niezwykłą urodę filmu, bardzo malarskiego, nastrojowego, którego piękno - jak pisano - było chwilami aż nazbyt intensywne. Wiele pochwał zebrała również występująca w głównej roli Juliette Binoche, jedna z najpopularniejszych i najciekawszych francuskich aktorek.

    K. Kieślowski:"Niebieski" to wolność. To opowiadanie o cenie, jaką za nią płacimy. Na ile jesteśmy naprawdę wolni?(...)Trudno sobie wyobrazić bardziej luksusową sytuację niż ta, w której znalazła się bohaterka. Mimo tragedii, która ją dotknęła, Julie jest całkiem wolna. Ginie jej mąż i córka. Traci rodzinę i tym samym wszelkie zobowiązania. Jest doskonale zabezpieczona. Ma górę pieniędzy. I nic jej nie wiąże. Nie musi już niczego. Powstaje pytanie: czy człowiek w takiej sytuacji jest naprawdę wolny?(...)Julie wydaje się, że tak. Ponieważ nie ma dość siły, żeby z sobą skończyć, a może jej poglądy na to nie pozwalają - tego nigdy się nie dowiemy - wobec tego próbuje żyć inaczej. Próbuje się uwolnić od przeszłości. W takim filmie powinno być wiele scen, w których ona chodzi na cmentarz czy ogląda stare zdjęcia. Nie ma takich scen. Przeszłości nie ma. Ona postanowiła ją skreślić. Jeżeli przeszłość wraca, to tylko w muzyce. Ale okazuje się, że nie można się uwolnić od wszystkiego co było. Nie można, ponieważ w pewnym momencie pojawia się zwykły strach, poczucie samotności, a przede wszystkim ludzie, którzy wiążą ją z przeszłością. To ją zmienia, zaczyna rozumieć, że nie może żyć tak jak planowała. To jest sfera wolności osobistej. Na ile jesteś wolny od uczuć? Czy miłość jest

    niewolą? Czy jest wolnością? Czy kult telewizora jest niewolą czy wolnością? Teoretycznie wolnością. Możesz oglądać programy z całego świata. Praktycznie jest tak, że czujesz przymus posiadania jeszcze magnetowidu i jakichś innych urządzeń. A jak się coś zepsuje, to zaczynasz jeździć po sklepach, naprawiać albo szukać mechanika. Naprawiasz i wkurzasz się na to, co ci opowiadają albo pokazują. Jednym słowem, dając sobie teoretycznie wolność oglądania, natychmiast wpadasz w pułapkę swojego telewizora. Mówimy o wolności i braku wolności przy uzależnieniu od rzeczy. I to samo dotyczy uczuć. Kochać jest pięknie, ale kochając natychmiast uzależniasz się od człowieka, którego kochasz. Robisz to, co on lubi, mimo że sam tego nie lubisz. Mając już to piękne uczucie i człowieka, którego kochasz, zaczynasz robić wiele rzeczy przeciwko sobie samemu. Tak rozumieliśmy problem wolności w tych trzech filmach.(...)Film "Niebieski" jest historią o niewoli uczucia i pamięci. Julie chce przestać kochać męża; byłoby jej dużo łatwiej. Dlatego o nim nie myśli. Dlatego zapomniała. Dlatego nie chodzi na grób i nigdy nie ogląda starych zdjęć. Tylko czy można naprawdę zapomnieć? W pewnym momencie Julie zaczyna normalnie funkcjonować, uśmiechać się, spacerować. Czyli można zapomnieć. Można przynajmniej się starać. Ale nagle przychodzi coś takiego jak poczucie niepokoju, którego nie można się pozbyć.

    Jest absurdalne, ponieważ dotyczy człowieka, który nie żyje. Nic nie można zrobić, ani przeciwko niemu, ani dla niego. Nie można powiedzieć "kocham cię" albo "nienawidzę". Już nic nie można zrobić. Julie szarpie się i nie może się wymknąć z tej pułapki. Mówi wprost, że to wszystko pułapka: miłość, współczucie, przyjaźń. W pewnym sensie Julie ciągle na coś czeka, czeka, że coś się zmieni. Jest neurasteniczna i introwertyczna. Tak zdecydowała - i film w jakimś sensie musi iść za bohaterką, za sposobem jej życia, jej zachowaniem. Styl filmu musi określać jej stan. Oczywiście nie oznacza to, że film o nudzie musi być nudny.(...)Akcja filmu "Niebieski" teoretycznie mogłaby się toczyć w każdym kraju Europy. Jednak przez tę dzielnicę, w której mieszka Julie, a która jest bardzo paryska, uprecyzyjniamy miejsce akcji. To znana dzielnica w Paryżu - rue Mouffetard. Wybraliśmy ją dla wygody zdjęć. Na rue Mouffetard znaleźliśmy miejsce, z którego kamera może fotografować cztery strony miasta. Jest troszeczkę za pocztówkowo-turystyczne. Wszystkie jednak place targowe zwykle takie są. Chcieliśmy, żeby był targ i pełno ludzi. Chodziło o to, żeby Julie miała poczucie, że może się łatwo zgubić w tłumie, że utopi się tam.

    Muzyka pełni ważną funkcję w "Niebieskim". Bardzo często fotografujemy nuty. W pewnym sensie jest to film o muzyce, o jej tworzeniu, o pracy nad nią. Dla niektórych Julie jest autorką muzyki, którą słyszymy. W jednej ze scen dziennikarka pyta Julie: "Czy pani pisała muzykę swojego męża?" Więc taka wątpliwość istnieje. Także kopista pyta w pewnym momencie: "Czy Julie robiła tylko poprawki?". Ale nie jest najważniejsze, czy jest autorką, czy współautorką. Nawet jeżeli tylko poprawia, to jest autorką tego, co zostało poprawione. A całość jest lepsza niż była przedtem. Cały czas fragmenty muzyki cytujemy w filmie, a na końcu słyszymy ją w całości. Monumentalna i duża. W tym sensie jest to film o muzyce.


    Panna Nikt


    Powieść, która stała się bestsellerem, budząc też zachwyt krytyki. Jest to na poły realistyczna, na poły imaginacyjna, częściowo dziejąca się w wyobraźni bohaterki opowieść o piętnastoletniej dziewczynie mierzącej się z własnym dorastaniem. Przeniesiona ze wsi, "raju" jej dzieciństwa, w nieprzyjazne środowisko miejskie, szuka siebie w przyjaźni z dwiema ekscentrycznymi rówieśniczkami, symbolizującymi najgroźniejsze pokusy współczesnego świata: władzę wyobraźni i bogactwo. Opowieść Marysi układa się w rodzaj moralitetu; stawką w grze jest duchowa niewinność dziewczyny. Bohaterka, porzuciwszy dawny stabilny system wartości i ulegając mirażom, w końcu traci poczucie własnego istnienia. Książka zdobyła nagrodę Polskiej Sekcji IBBY na "Książkę Roku" 1994, a w 1996 r. Andrzej Wajda nakręcił według niej film.


    · Zgłoś · 20 lat
Wszystkie komentarze