Złoty dzień z tobą w Argentynie

S. J. K.

Statkiem popłynęliśmy

Fatalna dwójka, geniusze życia

Z gołębią dłonią weszłaś ze mną w slumsy

Choć puste kości miałaś, niczego się nie bałaś

Dusza jakaś, zbroja jakaś

A reszta to było tylko szkoło

Więc szliśmy, więc szliśmy


Od pocisków okna mansardy naszej

W agonii jęczały noc całą

Jakby jama ustna zalana próchnicą

Ale my na hamaku w bzy zasnęliśmy

Jakby to na Gwiazdkę miał być prezent

Jakby nam kto maślanką pozalewał zmysły


O świcie Szatan nasz traci swój szmaragd

Wtedy to sprawdzam czy nadal tu jesteś

Czy żeś czasem mi przez sen nie zwiała

Urokiem zwiana

Z jakimś José z pokoju na piętrze

Ale nie, ty byłaś przy mnie aż do rana

I ty mi uwierz, moja mała

Że nie dało mi się wtedy

Się ciebie nie pocałować


A kiedy przez okno (nie zapomnę nigdy) chciało przecisnąć się słońce

W obawie, że sparzy ono twoją papierową aureolę

Ja władnym ciałem ciebie zasłoniłem

Przed tygrysim pazurem opalenizny

Na plażach nudystów ona diadem, korona jakaś

Lecz pod mikroskopem wykształcenia wyższego —

Czarny rak, gangrena i et cetera


Ja to chciałem wziąć na siebie (czułem, że muszę)

Wiesz, ja ze słońcem żyję dobrze

Ono drapie, ja prawie nie płaczę

Można by rzec, że kochamy się prawie

Jednak to z tobą przeszedłem przez noc

I-ty przed słońcem ciepło mnie dałaś

I-ty, z tobą tylko

Będę mógł dzień dniem nazywać

I-z-tobą tylko mlekiem sen oblewać

I-z-tobą tylko dzień skończony (na podłodze trociny, balony) zaczętym dniem nazywać

Nowy dzień, złoty dzień


I-ty — moja Argentyna w nim

S. J. K.
S. J. K.
Wiersz · 18 listopada 2024
anonim